Chińskie balony szpiegowskie (oficjalnie UFO) i co z nimi zrobić.

1 rok temu

Dwie rzeczy są jasne jak słońce w odniesieniu do czterech pojazdów powietrznych, które w ostatnim czasie przedostały się na niebo nad terytorium USA i Kanady. Po pierwsze, władze amerykańskie niemal od początku wiedziały, iż to Chińczycy, ponieważ przechwyciły transmisje zbieranych przez nich danych. Po drugie, urzędnicy pekińscy którzy dali przyzwolenie na te rażące ingerencje, nie byli w najmniejszym stopniu zaniepokojeni reakcją Ameryki w przypadku gdyby zostali wykryci, lub gdyby balony się rozbiły. Wydaje się, iż nie martwili się też specjalnie o kwestie potencjalnych kolizji z samolotami: zarówno Airbus A380, jak i znacznie bardziej powszechny Boeing 787-8/9 mogą operować na wysokości nieco powyżej 13 km, a jeden z aerostatów został zestrzelony gdy był na wysokości około 12,2 km.

Powód tego bezczelnego wysyłania sprzętu szpiegowskiego przez Chiny jest prosty. Od 1989 roku przywódcy partii komunistycznej zdążyli się nauczyć, iż Amerykanie są bardzo podobni do nomadów Xiongnu, z którymi Chińczycy mieli do czynienia 2500 lat temu. Chociaż Xiongnu byli potężnymi wojownikami, łatwo było nimi manipulować gdy tylko ich wodzowie uzależnili się od chińskich napojów alkoholowych i jedwabnych szat, porzucając swoje śmierdzące futra.

Za każdym razem, gdy chińscy komuniści robią coś skandalicznego – od masakry na placu Tiananmen do masowej kampanii mającej na celu przymusową naturalizację Ujgurów i wygaszenie wolności Hongkongu – USA głośno grozi sankcjami, a choćby je nakłada, i oczywiście zawsze ogłasza ostateczne zerwanie stosunków. Oczywiście wszystko to do momentu gdy nie pojawią się kluczowi członkowie amerykańskiej klasy rządzącej, aby uzasadnić absolutną konieczność zwiększenia handlu i współpracy finansowej, łatwo przy tym pozyskując wiecznie głodnych przywódców politycznych, bankierów i maklerów, ale także prestiżowe instytucje akademickie, których liderzy wydają się bardziej negatywnie niż chińskie służby wywiadowcze Guóānbù postrzegać swoje rodzime FBI.

Zawsze znajdą się dobre argumenty przeciwko robieniu zamieszania wokół chińskich nadużyć. Po Tiananmen powołano się na świecką religię wolnego handlu, aby wznowić coraz większe inwestycje w chińską produkcję, nie zważając na katastrofalny spadek zatrudnienia w produkcji na rzecz chińskiego importu. Wolny handel miał generować w Chinach coraz większą liczbę wolnych przedsiębiorców, którzy podważaliby, jeżeli choćby nie stawiali jawnego oporu, absurdalnie nieprzystającej do pożądanych realiów maoistowskiej ideologii Partii Komunistycznej. Te same fałszywe obietnice – tym razem dotyczące wznowienia inwestycji w Xinjiang – są ponownie przywoływane w Niemczech i Francji, podczas gdy prominentni amerykańscy prezesi, w tym Tim Cook z Apple, wznowili swoje pielgrzymki do Pekinu i Shenzhen. Wydaje się, iż oświecony kapitalizm zatrzymuje się na brzegu oceanu, pomijając prześladowania przez Chiny całych narodów, a jednocześnie wściekle potępiając pojedyncze incydenty.

Aby wytłumaczyć ostatni skandal związany z aerostatami, wierni obrońcy Chin mogliby zacząć od wskazania, iż podczas gdy minimalna wysokość orbitalna dla satelitów wynosi 160 kilometrów (99 mil) nad poziomem morza, to nie ma dolnej granicy swobody poruszania się w przestrzeni kosmicznej, ani jej odpowiednika w górę na suwerennych wodach terytorialnych do 12 mil morskich od brzegu, lub 24 w “strefie przyległej” pozwalającej na egzekwowanie prawa państwowego przez służby celne i policję. To prawda, większość państw zdaje się twierdzić, iż ma nieograniczoną suwerenność wysokościową. Ale egzekwowanie prawa jest w rzeczywistości wymogiem dla takich roszczeń, a to wymaga terytorialnej obrony powietrznej, którą posiada bardzo kilka państw i którą Stany Zjednoczone zdemontowały już dawno temu, pozbywając się eskadr wyspecjalizowanych myśliwców przechwytujących, niezliczonych radarów do poszukiwania celów i kontroli ognia, oraz baterii pocisków ziemia-powietrze. Dzisiaj „niezidentyfikowane” statki powietrzne zostały zestrzelone przez myśliwce “przewagi powietrznej”, zaprojektowane tak by wyprzedzać inne myśliwce.

Obrońcy Chin mogliby również wskazać, iż już w 2006 roku Pekin publicznie deklarował zamiar oparcia się na “sterowcach stratosferycznych”, a także satelitach i samolotach zwiadowczych. Albo mogliby wskazać, iż balony szpiegowskie są na Zachodzie powszechnym elementem wyposażenia. Na przykład francusko-włoskie partnerstwo Aerostar skromnie opisuje siebie jako “światowego lidera w projektowaniu, produkcji, integracji i eksploatacji systemów balonów stratosferycznych i sterowców” – z których żaden nie będzie prawdopodobnie ograniczony jedynie do krajowej przestrzeni powietrznej.

A jak USA odpowiedziały na chińskie oświadczenie z 2006 roku? Ano porozumieniem między USA a Chinami w sprawie systemu obserwacji Ziemi i powiązanych działań w zakresie danych, podpisanym polubownie 2 listopada 2010 r.. Wszystko wyglądało więc tak, jakby chińskie intencje były rzeczywiście pokojowe.

Pomimo ostatnich wydarzeń, Stany Zjednoczone i ich sojusznicy nie powinni teraz przeznaczać funduszy wojskowych na budowę ogromnie kosztownych krajowych systemów obrony powietrznej, zaprojektowanych specjalnie w celu wykrycia i zestrzelenia kilku aerostatów, gdy tylko te wejdą w ich przestrzeń powietrzną. Taka obrona jest uzasadniona w celu odpierania ataków z powietrza, a nie zestrzelenia kilku balonów. Zamiast pilnować swojego terytorium, zarówno Stany Zjednoczone, jak i ich sojusznicy muszą odstraszać przed ingerencją, wywołując w Pekinie obawy przed szybkim i skutecznym odwetem – przede wszystkim poprzez dalsze ograniczanie inwestycji w Chinach, a także transferów technologii do tego kraju. Nie będzie to łatwe. W chwili, gdy piszę te słowa, włoski koncern lotniczy Leonardo wciąż próbuje sprzedać Chińczykom technologię płatowca, a niemiecki Siemens, centrum wiedzy z zakresu znacznej części technologii materiałów, chętnie inwestuje w Chinach z pomocą kolejnych kanclerzy, którzy bronią komunistów przed otwartą krytyką.

Tymczasem lobby chińskie wkracza do USA, idąc pod rękę ze swoją długą listą wybitnych orędowników: od Henry’ego Kissingera, który wzywał do utworzenia amerykańsko-chińskiego kondominium “G-2”, po potentatów z Wall Street, na czele z Rayem Dalio, założycielem gigantycznego domu inwestycyjnego Bridgewater. Oprócz oferowania własnych pereł mądrości, przeznaczają oni duże fundusze na ośrodki analityczne, które rozpowszechniają ich poglądy i posłusznie wykluczają innowierców. (Według Wikipedii jestem wynalazcą “geoekonomii”, ale nigdy nie zostałem poproszony o wystąpienie w waszyngtońskim Centrum Geoekonomicznym, finansowanym przez prominentnego chińskiego inwestora).

Oczywiście lobby chińskie w rzeczywistości nie broni reżimu partii komunistycznej. Ono jedynie wykorzystuje swoje wpływy przeciwko jakimkolwiek poważnym odwetom za każdy wybryk ich władzy, od masakry na Tiananmen po wczorajsze balony. Co znamienne, ta krucjata na rzecz wolnego handlu jest przez cały czas energicznie rozwijana, choćby po niedawnym ogłoszeniu przez Xi Jinpinga celu zbudowania “kraju, który do połowy wieku będzie przewodził światu pod względem skonsolidowanej siły wewnątrznarodowej i wpływów międzynarodowych”. Biorąc pod uwagę to otwarte dążenie do supremacji, jakie adekwatnie jest uzasadnienie dla inwestowania w Chinach choćby centa?

W chwili obecnej, jakimś promykiem nadziei może być odmowa prezydenta Bidena i sekretarza stanu Blinkena w zakresie cofnięcia któregokolwiek z bezprecedensowych zakazów Donalda Trumpa dotyczących transferu technologii do Chin, czego głośno domagały się czołowe postacie zarówno w Dolinie Krzemowej jak i na Wall Street. W istocie, Biden choćby wzmocnił takie środki. Jednak chińskie lobby bez wątpienia przez cały czas będzie próbowało powrócić do swojej utartej polityki, a balony z Pekinu bez wątpienia przez cały czas będą czaić się na horyzoncie.

Edward Luttwak (unherd.com)

tłumaczył MR

Idź do oryginalnego materiału