Pragnę przekazać syna byłemu mężowi. Dziecko stało się nie do opanowania, a ja już nie daję rady.
Mój syn ma 12 lat. Gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział mi, iż będę rozważać oddanie mojego dziecka jego ojcu, wyśmiałabym takiego proroka. Dziś jednak stoję na skraju przepaści, duszę się z bezsilności i czuję, jak życie powoli ze mnie uchodzi. Tonę, a nikt nie podaje mi koła ratunkowego.
Mój syn, Antoni, stał się kimś obcym. Kłóci się ze mną o wszystko, bije się w szkole, przynosi do domu cudze rzeczy, a potem bezczelnie twierdzi, iż to nie kradzież, a tylko “pożyczył do zabawy”. Telefon dzwoni bez przerwy — a to nauczyciel, a to wychowawca, a to rodzice kolegów z klasy. Każda rozmowa to cios poniżej pasa, każdy dzień to krok po polu minowym.
Z byłym mężem jestem rozwiedziona od dawna. Moja mama mieszka na sąsiednim podwórku, w naszym miasteczku pod Białymstokiem, ale z jej strony brak jakiejkolwiek pomocy. Same wyrzuty i “mądre” rady, od których chce się wyć. Wieczorami wpada na pół godziny, obsypuje mnie krytyką i wychodzi, zostawiając gorzki osad. Antoni spoczywa całkowicie na moich barkach. Krzyczę, płaczę, grożę, odbierałam kieszonkowe — bez skutku. On patrzy na mnie wyzywająco, uśmiecha się, jakby wiedział, iż jestem bezsilna, iż moje słowa są bez znaczenia.
Niedawno wybuchła kolejna bomba. Znalazłam w jego plecaku cudzy telefon — drogi, widać, iż nie z tanich.
— Antoni, skąd to masz? — zapytałam, wpatrując się w niego z gniewem i rozpaczą.
— Znalazłem, — odparł bez mrugnięcia okiem.
— Gdzie znalazłeś?
— Na ławce.
— Na jakiej ławce, do licha?! Odpowiadaj normalnie, mały bandyto! — wybuchłam. — Zdajesz sobie sprawę, iż to cudze? Ukradłeś!
— Nie ukradłem, wziąłem, — odpowiedział spokojnie.
— I co zamierzałeś z nim zrobić?
— Nic, — wzruszył ramionami. — Tylko zobaczyć chciałem.
Zatkało mnie z wściekłości, wszystko we mnie wrzało jak lawa.
— Rozumiesz, iż tak nie można? To nie należy do ciebie! Jutro pójdziesz do szkoły i oddasz!
Patrzył na mnie wyzywająco, a mnie ręce drżały.
— Nie pójdę.
— Co znaczy „nie pójdę”?! Nie próbuj narzucać mi tu swoich zasad! — krzyknęłam, tracąc kontrolę.
— Nie pójdę, i już.
Nie wytrzymałam — łzy popłynęły strumieniem, a on po prostu wszedł do swojego pokoju, jakby nic się nie stało, jakby moje łzy były niczym.
Następnego dnia zadzwoniłam do jego ojca, Wojciecha. Głos drżał, ale powiedziałam wszystko:
— Chodzi o Antoniego. Nie radzę sobie. Stał się obcy, kradnie, jest bezczelny. Może wziąłbyś go do siebie? Potrzebuje męskiego wzorca. Boję się, iż go stracimy, iż wyrośnie na przestępcę.
Wojciech zamilkł. Potem wydał z siebie ciężki westchnienie.
— Wiesz, iż teraz nie mam na to czasu. Pracuję do późna, nie mam czasu w jego wychowanie.
— A myślisz, iż ja mam czas?! — wybuchłam. — Jestem sama! Mama tylko mnie obwinia, iż go straciłam. Ty jesteś zajęty, ja jestem zajęta — ktoś mi pomoże?!
— Ale jesteś jego matką… — zaczął.
— A ty ojcem! — przerwałam. — Takim samym rodzicem jak ja!
Mamrotał coś o „przemyśleniu” i odłożył słuchawkę. Wieczorem przyszła mama. Zdecydowałam się podzielić z nią swoim planem i to był koszmar.
— Kasia, zwariowałaś?! — wykrzyknęła, ledwie otworzyłam usta. — Oddać syna ojcu? Jak ci to przyszło do głowy?
— Mamo, nie daję rady. Jestem sama, nie mam siły.
— Nie dajesz rady? Urodziłaś — wychowuj! Gdzie to widziano, by matka z dziecka rezygnowała?
— A ty choć raz pomogłaś? Tylko gadaniem się zajmujesz! — wyrzuciłam z siebie. — Wszystko dźwigam na sobie — męża nie ma, ciebie nie ma, przyjaciół nie ma! Zawsze sama!
Wyszła, trzaskając drzwiami, a ja zostałam w kuchni, patrząc w pustkę. Może rzeczywiście jestem złą matką? Może to moja wina, iż Antoni taki się stał — zuchwały, obcy, zagubiony? Ale potem myślę: jestem człowiekiem, nie z żelaza. Jestem zmęczona byciem i matką, i ojcem, zmęczona dźwiganiem tego ciężaru. Tak, jestem matką, ale Wojciech jest ojcem, dlaczego mam odpowiadać za nas oboje?
Od tego dnia Antoni prawie nie wychodzi ze swojego pokoju, milczy, unika mnie. A ja siedzę, patrzę na telefon i czekam na telefon od Wojciecha. Postanowiłam, jeżeli nie odezwie się przez najbliższe dni, zadzwonię sama. Może zgodzi się wziąć syna? Albo jednak muszę szukać siły w sobie? Nie wiem, co robić. Chcę uratować mojego chłopca, ale czuję, iż sama tonę i nikt nie poda mi ręki. Co robić?