Pragnę oddać syna byłemu mężowi. Dziecko stało się nieposłuszne, a ja już sobie nie radzę.
Mój syn ma 12 lat. Gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział mi, iż będę rozważać oddanie syna ojcu, wyśmiałabym taką przepowiednię. Teraz jednak czuję się na krawędzi, brak mi tchu, życie ucieka ze mnie kropla po kropli. Tonę, a nikt nie rzuca mi ratunkowej liny.
Mój syn, Bartek, stał się zupełnie innym człowiekiem. Kłóci się ze mną z byle powodu, wdaje się w bójki w szkole, przynosi do domu rzeczy, które nie należą do niego, po czym z bezczelnym uśmiechem mówi, iż to nie kradzież, tylko po prostu „pożyczył”. Telefon dzwoni nieustannie – to nauczyciel, to wychowawca, to rodzice innych dzieci. Każda rozmowa to jak cios, każdy dzień to jak spacer po polu minowym.
Od dawna jestem rozwiedziona z mężem. Moja mama mieszka w sąsiedniej klatce, w naszej małej miejscowości pod Poznaniem, ale od niej nie ma żadnej pomocy. Tylko pretensje i „mądre” rady, od których chce się wyć. Wpada wieczorem na pół godziny, zasypuje mnie krytyką i wychodzi, zostawiając mnie z gorzkim posmakiem na ustach. Bartek jest więc tylko na mojej głowie. Krzyczę, płaczę, grożę, zabierałam kieszonkowe – wszystko na nic. Patrzy na mnie z wyzywającymi oczami, uśmiecha się, jakby wiedział, iż jestem bezsilna, iż moje słowa są puste.
Niedawno doszło do kolejnego wybuchu. Znalazłam w jego plecaku cudzy telefon – drogi, od razu widać, iż nie tani.
– Bartek, skąd to masz? – zapytałam, wbijając w niego wzrok pełen złości i rozpaczy.
– Znalazłem – rzucił bez mrugnięcia okiem.
– Gdzie znalazłeś?
– Na ławce.
– Na jakiej ławce, na miłość boską?! Odpowiadaj jak człowiek, młody łobuzie! – krzyknęłam. – Wiesz, iż to cudze? Ukradłeś!
– Nie ukradłem, pożyczyłem – odpowiedział spokojnie.
– I co zamierzałeś z tym zrobić?
– Nic – wzruszył ramionami. – Chciałem tylko zobaczyć.
Gotowało się we mnie z wściekłości.
– Rozumiesz, iż tak nie można? To nie jest twoje! Jutro pójdziesz do szkoły i oddasz!
Spojrzał na mnie wyzywająco, od czego ręce zaczęły mi drżeć.
– Nie pójdę.
– Jak to „nie pójdę”?! Nie masz prawa mi tu rządzić! – krzyknęłam, tracąc panowanie nad sobą.
– Nie pójdę i już.
Nie wytrzymałam – łzy płynęły strumieniami, a on po prostu poszedł do swojego pokoju, jakby nic się nie stało, jakby moje łzy nic nie znaczyły.
Następnego dnia zadzwoniłam do jego ojca, Kamila. Głos mi się trząsł, ale wyjawiłam wszystko:
– Chodzi o Bartka. Nie radzę sobie. Stał się obcy, kradnie, jest niegrzeczny. Może zabierzesz go do siebie? Potrzebuje męskiego wzoru. Boję się, iż go stracimy, iż wyrośnie na przestępcę.
Kamil zamilkł. Potem z jego ust wypłynął ciężki westchnienie.
– Wiesz, iż nie mam teraz na to czasu. Pracuję do późna, nie mam kiedy go wychowywać.
– Myślisz, iż ja mam czas?! – wybuchłam. – Jestem sama! Mama tylko oskarża, iż go zaniedbałam. Ty jesteś zajęty, ja jestem zajęta – ktoś mi pomoże?!
– Ale przecież jesteś jego matką… – zaczął.
– A ty jego ojcem! – przerwałam. – Tak samo jesteś rodzicem!
Wydukał coś o „przemyśleniu” i odłożył słuchawkę. Wieczorem przyszła mama. Postanowiłam powiedzieć jej o swoim planie, ale to był koszmar.
– Ania, oszalałaś chyba?! – krzyknęła, zanim ledwo otworzyłam usta. – Oddać syna ojcu? Jak ci to wpadło do głowy?
– Mamo, nie daję rady. Sama jestem, nie mam siły.
– Nie radzisz sobie? Urodziłaś – to wychowuj! Kto słyszał, żeby matka oddawała dziecko?
– A ty choć raz pomogłaś? Tylko językiem pięknie machasz! – wyrwało mi się. – Wszystko jest na mojej głowie – nie ma męża, nie ma ciebie, nie ma przyjaciółek! Sama, zawsze sama!
Wyszła trzaskając drzwiami, a ja zostałam w kuchni, patrząc w pustkę. Może faktycznie jestem złą matką? Może to moja wina, iż Bartek stał się taki – niegrzeczny, obcy, zagubiony? Ale potem myślę: przecież jestem tylko człowiekiem, nie z żelaza. Zmęczyłam się byciem i matką, i ojcem, nosić na sobie ten nie do uniesienia ciężar. Tak, jestem matką, ale Kamil to ojciec, dlaczego ja mam odpowiadać za nas oboje?
Od tamtej pory Bartek prawie nie wychodzi z pokoju, milczy, unika mnie. A ja siedzę, patrzę na telefon i czekam na telefon od Kamila. Postanowiłam: jeżeli się nie odezwie w najbliższych dniach, zadzwonię sama. Może zgodzi się wziąć syna? Czy powinnam jednak szukać siły w sobie? Nie wiem, co robić. Chcę ocalić swojego chłopca, ale czuję, iż sama tonę, a nikt nie podaje mi ręki. Jak żyć?