**Koszt jednej skrytki: jak Witek o mało nie stracił żony**
Rita wyszła na podwórko rozwiesić pranie. Dzień był piękny, słońce grzało jak latem, więc schnęło wszystko w mgnieniu oka. Spojrzała leniwie przez płot na posesję sąsiadów. Tam Witek, ich sąsiad, kręcił się nerwowo, przeszukując kąt za kątem. Widać było, jak zagląda pod ganek, grzebie w szopie, sprawdza pod ławką.
— Witek, czego szukasz? Wczorajszej pogody? — zażartowała Rita z uśmiechem.
Ale mężczyzna choćby się nie odwrócił, machnął ręką i zniknął w domu. Rita wzruszyła ramionami i już miała wracać, gdy nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, a do środka wpadła zapłakana Bożena — żona Witka.
— Bożenko, co się stało?! — Rita poderwała się zaniepokojona.
— Jak on mógł? — powtarzała sąsiadka, nie mogąc powstrzymać łez. — Jak w ogóle mógł tak pomyśleć?!
Rita niepewnie poklepała przyjaciółkę po ramieniu, ale nic nie rozumiała. Przecież u tych dwojga zawsze panowała sielanka — żadnych awantur, tylko kwitnące rabaty i zapach domowego ciasta z okna.
Bożena z Witkiem mieszkali w domku na przedmieściach Poznania. Dom wyglądał jak z pocztówki — latem tonął w kwiatach, zimą miał odgarnięte ścieżki. Córka już za mąż, syn Kuba kończył technikum. Witek pracował jako inżynier, Bożena jako wizażystka w lokalnym salonie. Sąsiadki — Rita i Jarek — przyjaźnili się z nimi od lat, świętując razem i pomagając sobie nawzajem.
Witek miał jednak pewną słabość — uwielbiał chować pieniądze. Rozrzucał je po całej posesji: w szopie, pod rabatą, choćby pod deską w altanie. Nie dlatego, iż ukrywał, po prostu tak mu było spokojniej. A potem zapominał i zaczynał gorączkowe poszukiwania.
Bożena o tym wiedziała. W młodości się kłóciła, ale dawno dała za wygraną — nie da się go przecież przereformować. Nigdy nie ruszyła jego pieniędzy, choć nie raz na nie natrafiła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyły ją cierpliwości.
Tego ranka Rita znów zobaczyła Witka, jak biegał po podwórku w poszukiwaniu kolejnej „skarbonki”. Zaśmiała się:
— Znowu zgubiłeś skrytkę, głuptasie?
Ale nie upłynęła godzina, gdy do jej domu wtargnęła Bożena, z czerwonymi oczami i zalana łzami. Rita posadziła ją, nalała herbaty, podała ciastka.
— Wyobrażasz sobie — wydukała Bożena, ledwo łapiąc oddech — oskarżył mnie, iż ukradłam mu pieniądze! Powiedział: „Znalazłaś, zabrałaś i milczysz!” To Witek! Ten sam, który zawsze powtarzał: „Jesteś moim skarbem”. A teraz jestem złodziejką? Przecież nigdy nie wzięłam ani złotówki, choć setki razy trafiałam na jego schowki!
Rita aż się wzdrygnęła. Tego się po Witku nie spodziewała. Bożena była cicha, oddana, o złotym sercu. Obrazić ją — to jak splunąć na święty obraz.
— Nie przejmuj się, kochanie. Jak znajdzie swoje złoto, to będzie błagał o wybaczenie na kolanach.
— A ja nie chcę! Za tydzień mam urlop — jadę do mamy na wieś. I nie wracam! Niech żyje ze swoimi pieniędzmi!
Tymczasem Witek biegał po osiedlu, szukając nie tylko gotówki, ale i żony. Wpadł do sklepu, gdzie pracowała Ania, przyjaciółka Bożeny.
— Anka, Bożena tu była?
— Nie, nie widziałam. Co, zgubiłeś swoją połowę? Wróci. Nie jest z tych, co uciekają.
Witek wrócił do domu, ale po drodze natknął się na syna. Kuba szedł z Karoliną, swoją dziewczyną. W rękach trzymała bukit czerwonych róż.
— Urodziny, co? — spytał Witek, przypominając sobie, iż syn prosił ostatnio o pieniądze na prezent.
— Tak, dziewiętnastka! A wieczorem idziemy do knajpy — uśmiechnęła się dziewczyna.
Witek też się uśmiechnął, ale w środku coś go ukłuło. Przecież nie dał Kubie ani grosza — był pewien. Skąd w takim razie kwiaty?
Zadzwonił do syna:
— Kubo, skąd wziąłeś na ten prezent?
— Tato, wczoraj przypadkiem znalazłem na werandzie — pod pudłem. Szukałem plecaka, a tam koperta. Wiedziałem, iż twoja. Chciałem ci powiedzieć…
Witek zamilkł. Z ulgą i wstydem ścisnął telefon:
— Dobrze już, synu… Tylko nie zawiedź Karoliny.
Teraz najważniejsze — znaleźć Bożenę i przeprosić.
Poszedł do sąsiadów. Jarek naprawiał furtkę, zobaczył Witka i parsknął śmiechem:
— No i narozrabiałeś, stary. Bożena u nas, Rita ją pociesza. Oskarżyć żonę o kradzież? Masz szczęście, iż jeszcze walizek nie spakowała.
— Wiem… — mruknął zawstydzony. — Idę się kajać. A ta skrytka? Kuba wydał ją na kwiaty dla dziewczyny.
— Dobra robota! — zawołała Rita z ganku. — A teraz myśl, czym Bożenę udobruchasWitek, nie tracąc już ani chwili, wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko i powiedział: “Bożenko, to dla ciebie – przepraszam i kocham cię bardziej niż wszystkie swoje skrytki razem wzięte”.