Brutalne strzelaniny, paraliż polityczny i miliardy euro długu. Sytuacja w Brukseli wymknęła się spod kontroli. „Miasto znajduje się na krawędzi”

news.5v.pl 1 dzień temu

Tylko w ciągu pierwszego półtora miesiąca tego roku w Brukseli doszło do 11 strzelanin, w których zginęły dwie osoby, a kolejne cztery zostały ranne. Na tym się jednak nie skończyło. Ataki, które jeszcze kilka lat temu były kompletnie nie do pomyślenia, pokazują, iż miasto gwałtownie podupada. Ujawniają też desperacką potrzebę pojawienia się tam silnego przywództwa politycznego.

Takiego jednak Bruksela nie ma — i nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie miało się to zmienić.

Struktura polityczna Belgii obejmuje wielowarstwowy system rządów, z których każdy ma własne uprawnienia i często jest rozdzierany wewnętrznymi sporami. Kiedy organy polityczne działają, wszystko jest w porządku, kiedy nie — następuje paraliż. A nie sposób znaleźć większego paraliżu niż ten w Brukseli — dziewięć miesięcy po wyborach politycy wciąż się kłócą, a rządu jak nie było, tak nie ma.

Polityczny bałagan obnażył słabość władz w walce z przestępczością w Brukseli. To jednak nie wszystko — zwiększył również ryzyko opóźnień budowy mieszkań socjalnych i realizacji dużych projektów infrastrukturalnych. Przez polityczne problemy dotacje — dla organizacji charytatywnych, pozarządowych i projektów kulturalnych — są zamrożone. Niepewne jest również finansowanie ośrodków pomocy społecznej, policji i władz lokalnych. Dług publiczny rośnie niemal tak szybko, jak worki ze śmieciami na brudnych ulicach.

— Stawką jest przetrwanie Brukseli jako miasta — mówi centrowy poseł Christophe De Beukelaer.

Skandal z milionami euro dziennie

Turystyczny neogotycki Grand-Place, urocze sklepy z czekoladą i ekstrawaganckie piwiarnie — to powierzchowny wizerunek Brukseli. Abstrahując od niego, miasto znajduje się na krawędzi. Gdyby miało rząd, jego najważniejszym wyzwaniem byłoby zapanowanie nad wydatkami Brukseli.

Zadłużenie stolicy wynosi ponad 14 mld euro (ok. 60 mld zł), nie licząc 1,6 mld euro (ok. 6,9 mld zł), które — według prognoz — powiększą w tym roku wartość długu. Belgijska gazeta „Bruzz” obliczyła, iż deficyt — różnica między tym, ile miasto wydaje, a tym, ile do niego wpływa — każdego dnia rośnie o 4 mln euro (ok. 17 mln zł).

HATIM KAGHAT / BELGA MAG / Belga via AFP / AFP

Christophe De Beukelaer podczas konferencji prasowej na temat negocjacji w sprawie nowego rządu dla Regionu Stołecznego Brukseli, 14 marca 2025 r.

De Beukelaer, który w zeszłym miesiącu próbował wznowić negocjacje koalicyjne, jest zjadliwy. W rozmowie z POLITICO mówi, iż przez wszystkie miesiące od wyborów politycy choćby nie podjęli merytorycznej dyskusji.

— To tylko polityczne pozerstwo, które blokuje Brukselę — mówi. — Jesteś moim przyjacielem. Nie jesteś. Chcę z tobą pracować. Nie chcę . To niedojrzałe — dodaje.

Skomplikowana sytuacja

Zbyt skomplikowana architektura polityczna dezorientuje i frustruje choćby samych Belgów.

Wszystkie trzy regiony — Bruksela, francuskojęzyczna Walonia na południu i holenderskojęzyczna Flandria na północy — mają własne rządy odpowiedzialne za takie kwestie jak mieszkalnictwo, transport i polityka gospodarcza.

W sytuacji, gdy Belgia stara się sprostać wymaganym przez UE cięciom wydatków, dług Brukseli jest „zobowiązaniem dla całego kraju” — mówi Dave Sinardet, profesor nauk politycznych na Wolnym Uniwersytecie Brukselskim.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

A sytuacja może się jeszcze pogorszyć — do lata rating kredytowy regionu może zostać obniżony, co sprawi, iż zaciąganie pożyczek będzie droższe. A to jeszcze bardziej zwiększy zadłużenie regionu — ostrzega Sven Gatz, tymczasowy minister budżetu.

Sinardet uważa, iż może to przynajmniej stworzyć pewną presję polityczną na to, by stworzyć rząd regionalny. Inni są mniej optymistyczni.

Centrowa partia Zaangażowani (Les Engages) zaproponowała obniżenie wynagrodzeń brukselskich polityków o 30 proc. do czasu utworzenia rządu regionalnego, a jeżeli nie powstanie on do czerwca — o 40 proc.

Francuzi kontra Holendrzy = pat

Na chwilę obecną choćby ostatnia droga negocjacji — która mogłaby skutkować powołaniem rządu mniejszościowego — wydaje się wątpliwa, biorąc pod uwagę fakt, iż przez cały czas potrzebowałby on zgody większości parlamentarnej, aby rozpocząć pracę. Potrzebowałby jej też do każdej decyzji, którą w przyszłości podejmie. De Beukelaer uważa, iż chociaż nie byłaby to idealna konfiguracja, aby sprostać wyzwaniom, przed którymi stoi Bruksela, „rząd mniejszościowy byłby przez cały czas lepszym rozwiązaniem niż brak rządu”.

Podczas gdy w całym kraju liczba osób mówiących po niderlandzku przewyższa liczbę francuskojęzycznych Walonów, w Brukseli jest odwrotnie. Aby więc zagwarantować holenderskojęzyczną reprezentację w rządzie, musi on składać się z większości z obu grup językowych. Obie partie muszą zgodzić się na współpracę, zanim zawrą pełną umowę koalicyjną.

Po czerwcowych wyborach porozumienie po stronie francuskojęzycznej było stosunkowo proste. Centroprawicowa MR stała się największą francuskojęzyczną partią w Brukseli i gwałtownie zawarła porozumienie z Partią Socjalistyczną i ugrupowaniem Zaangażowani (Les Engages).

Flamandzcy Zieloni wygrali głosowanie w języku niderlandzkim, a w listopadzie zawarli porozumienie z socjalistycznym Vooruit, liberalnym Open VLD i flamandzko-nacjonalistycznym N-VA, partią nowego premiera Belgii Barta De Wevera.

Nietrudno się domyślić, iż okrzyki zwycięstwa były krótkotrwałe. Francuskojęzyczni socjaliści odmówili rządzenia z flamandzkimi nacjonalistami. Liberałowie z Open VLD z kolei odmówili sprawowania władzy bez nich.

Frankofoni „oszukują samych siebie”, jeżeli myślą, iż mogą rozwiązać problemy Brukseli bez współpracy z flamandzkimi nacjonalistami, którzy stoją na czele rządu federalnego — mówi Frederic De Gucht, główny negocjator Open VLD.

Ahmed Laaouej, brukselski przewodniczący Partii Socjalistycznej, nie odpowiedział na prośbę o wywiad. W filmie opublikowanym w zeszłym tygodniu na Instagramie nazwał flamandzkich nacjonalistów „separatystyczną, antybrukselską i antyróżnorodnościową partią” i powiedział, iż gdyby byli obecni w brukselskim rządzie, okazaliby „pogardę dla regionu Brukseli i jego interesów”.

Nikt nie ustąpił.

„Przycisk nuklearny”

Podczas gdy Belgia podzielona jest na trzy regiony, sama Bruksela dzieli się na 19 gmin. Każda ma własnego burmistrza, zarządzają oni sześcioma siłami policyjnymi w regionie.

W związku z rosnącą w kraju przestępczością belgijski rząd federalny zapowiedział, iż chce połączyć te odrębne siły w jedną całość. Nic dziwnego, iż brukselscy politycy skrytykowali tę decyzję. Argumentują oni, iż prawdziwym problemem policji nie jest jej rozbudowana organizacja, ale brak krajowego finansowania, a połączenie sił policyjnych stwarza ryzyko, iż będą one daleko od obywateli Brukseli.

HATIM KAGHAT / BELGA MAG / Belga via AFP / AFP

Miejsce zniszczone przez strzelaninę w Brukseli, 11 marca 2025 r.

Niektórzy, jak Francois De Smet z Defi, obwiniają nowy rząd krajowy o narzucenie flamandzko-nacjonalistycznego projektu wbrew woli Brukseli. Partie flamandzkie twierdzą, iż ma to po prostu sens. Podobnie jak w przypadku decyzji o przesyłaniu wszystkich zgłoszeń policyjnych za pośrednictwem wspólnego systemu dyspozytorskiego, „nie trzeba być flamandzkim nacjonalistą, by wiedzieć, iż to lepszy system” — mówi De Gucht z Open VLD.

W tej patowej sytuacji niektórzy obawiają się, iż samostanowienie Brukseli wymyka się spod kontroli. Georges-Louis Bouchez, przewodniczący partii MR, zagroził, iż jeżeli Bruksela nie weźmie się w garść, może zostać poddana kontroli rządu federalnego. A to byłoby równoznaczne z naciśnięciem politycznego przycisku nuklearnego. Jest to również prawdopodobnie niemożliwe.

Z prawnego punktu widzenia pomysł ten jest „fikcją” — twierdzi Sinardet. Uważa jednak, iż teoretycznie rząd federalny mógłby uzależnić dodatkowe finansowanie Brukseli od podjęcia przez nią określonych działań, podobnie jak UE zmusiła Grecję do reform w zamian za pomoc finansową.

Niedawno, w piątek 11 kwietnia we wczesnych godzinach porannych, w południowo-zachodniej części miasta doszło do kolejnej strzelaniny. Prędzej czy później chaos w Brukseli zmusi kogoś do działania. Ale najwyraźniej jeszcze nie teraz.

— Jestem zażenowany tym politycznym cyrkiem — mówi De Beukelaer.

Idź do oryginalnego materiału