Wychowany w zabytkowym wiatraku tczewianin – w odstępie trzech lat – chciał zgwałcić dwóch chłopców. Nie zgwałcił żadnego z nich, za to obu zabił. Złapany po drugiej zbrodni, przyznał się od razu również do pierwszej, wywołując konsternację u śledczych. Bo wyrok za to przestępstwo odsiadywał już ktoś inny.
Wiatrak przy ul. Wojska Polskiego w Tczewie to unikat. Pierwotna konstrukcja stanęła w 1806 roku. Niszczał przez lata, dwukrotnie przechodził z rąk niemieckich do polskich. Odnowiono go w 1950 roku – zgodnie z oryginałem – podstawa murowana, a konstrukcja drewniana. Z rzadko spotykanym pięcioramiennym skrzydłem. Dziesięć lat później wpisano go do rejestru zabytków. Wtedy górował jeszcze nad pobliskimi budynkami.
Dziś trudno go dostrzec choćby z ulicy. W okolicy stanęły bloki, skrywając jedną z największych atrakcji turystycznych 60 -tysięcznego miasta.
– Jest pan bardzo blisko, tylko go teraz nie widać – tłumaczy mi jedna z zapytanych o drogę tczewianek. – jeżeli pan jednak uważnie spojrzy na niebo, to zobaczy pan jedno ze skrzydeł. O, tam! – pokazuje.
Kiedy zbliżam się do zabytku, z przynależącej do niego przybudówki wychodzi Teodozja Trojak. Miła 63 -letnia kobieta. Wiatrak należy do niej. Wspólnie z mężem kupili go 30 lat temu. Sypał się, jak wiele unikatowych budowli w czasach PRL-u. Ale Jan Trojak, małżonek Teodozji, był stolarzem i potrafił doprowadzić wszystko do adekwatnego stanu.
Konserwator zabytków dał im deski. Naprawili co trzeba. I zamieszkali w przybudówce. Tu wychowali kilkoro dzieci. Jednym z nich był Piotr, skazany za zabójstwo dwójki chłopców na tle seksualnym.
Morderca z wiatraka
– Lepszego syna nie mogłam sobie wymarzyć – zapewnia mnie kobieta – Pod każdym względem. Prał, gotował, piekł, sprzątał w domu. Królika potrafił zrobić, bo króliki mieliśmy. Faktycznie miał noże, lubił noże, ale on je sobie tu po prostu trzymał. Nie używał ani razu. Na pewno nie do zabijania. Raz się tylko upił. Jak miał 19 lat. Koledzy go naciągnęli. Ja mu wtedy powiedziałam: „Dziecko, pić w ogóle nie można. Zobacz na mnie, ja w ogóle nie piję”. Jego tata pił, czasem kupował sobie wódkę i pił do telewizji. Ale nie robił awantur, nie bił, nie wyzywał. Spokojny był. Teraz już nie żyje. Zmarł po tym zatrzymaniu. To go wykończyło. Ja sama dostałam zresztą potem padaczki z tych nerwów.
Teodozja Trojak raz płacze, raz świecą jej oczy z pasji do syna. Kocha go bezwzględnie. Najbardziej bolą ją posądzenia o satanizm Piotra. Pokazuje mi jego pokój. Na ścianach dewocjonalia, krzyż, na półce książka o Ojcu Pio.
Jednak w niektóre rzeczy trudno pani Teodozji uwierzyć, choćby patrząc przez pryzmat matczynej miłości. Opowiada, iż Piotr do 20. roku życia miał język zrośnięty z podniebieniem, iż potem odpadła mu część wargi, a po skończeniu 23. roku życia zachorował na białaczkę i lekarze dawali mu 6 miesięcy życia. Wydała mnóstwo pieniędzy na specjalne angielskie zioła, które miały go wyleczyć.
– On kochał historię i przychodził tu taki jeden mądry pan, nauczyciel, który pożyczał mu książki. Ten pan chciał zgłosić choćby Piotra do nagrody Nobla z historii, bo on tyle wiedział. Taki mądry był mój syn. Strasznie lubił historię.
– A praca?
– On się do pracy nie nadawał. Tu nie chodzi o to, iż nie mógł znaleźć. Ja mu mówiłam, iż się nie nadaje. Szkołę skończył, zawodówkę. Złotnikiem jest. Do wojska go nie wzięli, dostał specjalną kategorię, bo z nim na komisję pojechałam i załatwiliśmy. Rentę miał. Przeważnie siedział w domu. Telewizję oglądał, książki czytał, na gitarze grał.
Skazali nie tego
Od wiatraka do zabytkowego mostu w Tczewie jest ledwie kilkaset metrów. To jedna z najpiękniejszych przepraw drogowych przez Wisłę, z niepowtarzalnymi wieżami. W połowie XIX wieku, gdy go budowano, był najdłuższym mostem w Europie. w tej chwili zamknięty dla ruchu. Samorządowcy się dogadali, zadeklarowali środki na remont, ale nie mogą doczekać się wkładu obiecanego przez ministerstwo transportu, na co bez przerwy narzekają okoliczni.
Na początku września 2002 roku niedoszły noblista z historii, 25-letni wówczas Piotr Trojak, nie miał żadnego problemu, żeby przejechać przez niego rowerem i dostać się na drugą stronę rzeki, do Lisewa Malborskiego. Kręcił się po tych terenach od kilku dni. Jakby czegoś szukał.
Znalazł 10-letniego Marcina Skotarka. Wciągnął na pole, próbował zgwałcić, ale odpuścił i zadał kilkanaście ran nożem obwiązanym sznurkiem, który potem wyrzucił w krzaki. Ostatnie pchnięcie było w szyję. Chłopiec nie miał szans na przeżycie.
Jego kat obmył się w Wiśle i niezaspokojony wrócił rowerem do domu. Jednak nie niezauważony. Policja miała nóż, ślady biologiczne, gwałtownie został sporządzony portret pamięciowy.
– Akurat w tym czasie trafiłem na komisariat za kłótnię domową – mówi mi jeden z mieszkańców okolicznej wsi – Jak im wytknąłem, iż mnie po piwie przesłuchują, a zabójcy dzieciaka nie mogą znaleźć, to podszedł taki jeden w okularkach i dał mi w gębę z plaskacza. A ja kilka dni wcześniej widziałem tego gościa, tego Trojaka, jak jeździł nam tu po wsi rowerem. Jego dziadkowie tu mieszkali. Zapamiętałem sobie jego gębę, bo był taki podejrzany typ. Potem widziałem, jak policja chodziła tu z portretem pamięciowym i pytali, czy ktoś tego faceta nie widział. Ale, iż ja miałem z nimi na pieńku i dostałem po pysku, to do mnie nie podeszli. A ja przecież bym go rozpoznał, bo ponoć portret był dobry.
Do celi trafił jednak zupełnie inny człowiek, Tomasz Kułaczewski. Lekko upośledzony młody mieszkaniec Starej Wisły, położonej rzut beretem od Lisewa. Zupełnie niepodobny do Piotra Trojaka. Włosy zostawione na butach ofiary też nie były jego. Nie potrafił wskazać miejsca mordu. Rzekomo na niego miał wskazywać za to ślad zapachowy. A potem, podczas przesłuchania, jakoś musiało pójść, skoro przyznał się do zbrodni, z którą nie miał zupełnie nic wspólnego. W listopadzie 2003 r. usłyszał wyrok 15 lat pozbawienia wolności, choć podczas rozprawy już twierdził, iż jest niewinny.
Później napisał do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka list, w którym opisał swoją wersję zatrzymania i przesłuchania: „11 listopada gliny przyjechali na bazę nie oznakowanym samochodem po sąśada Mariana Dź. i po brata na ponowne zeznańa ale brata ne było i wźeli mie ojca i tamtego najpierw sąśada co kręcił w zeznańach…powiedziałem to samo nie uwierzyli i zaczęło się straszenie nachóki potem przekupstwo było zimno a oni kazali śćągnąć wszystko do spodenek i śedzieć a było zimno trzęsłem się robili kawe szlugi, dali postrzelać z gloka 22 bez naboji obiecali moro policyjne kase i po wymuszonych siłą zeznaniach zaczeli straszyć, iż będe dłużej śedział jak śę nie przyznam potem wźeli na pogotowie do psychiatry na ćękej bólźe i spodenkach potem prokurator straszyła iż uderzy z całej siły jeżeli się ne przyznam robiło śe ciemno wźeli na dołek do karcera kazali rozebrać na golasa i spać bez gaći i skarpet na ćękej roboczej bluźe bez niczego na dechach pod gryzącym kocem na ćękiem materacu przegniłym było straszńe ńewygodne zimno trzęsło mie dostałem po całym dniu głodówki tależ zimnej zupy nie zdatnej do jedzenia 2 bółki+kubek zimnej cherbaty bódzili co 2 godź i dawali zajarać…a ja muwiełem iż to Piotr T z Tczewa jest sprawcą a oni swoje ż kłamie i wymósili siła zeznania…” (pisownia oryginalna).
– Nie bili go, ale go „przekonali” – tłumaczy Andrzej Kułaczewski, ojciec Tomasza – Nic na niego nie mieli, żadnych DNA. Siedział tam dokładnie 3 lata, 9 miesięcy i 17 dni. Wesoło tam nie miał. Gnębili go tam strasznie. Siedział w różnych celach. Raz siedzieli we czterech, innym razem we dwóch. Raz siedział z jednym, co zabił dziewczynkę. Mydło kazali mu jeść, chemikalia pić. Ale zniósł to po męsku. Jak my go tu przywieźli, to mówił, iż trzeba paru dni, żeby dojść do siebie. I doszedł.
Wpadł po drugim zabójstwie
Pod koniec września 2005 roku 11-letni Sebastian Talarek łowił ryby nad rzeką Kłodawą, niedaleko Łęgowa, kilkanaście kilometrów od Tczewa. Zaczepił go kręcący się po okolicy Trojak. Zagadał i zaprowadził do budynku gospodarczego. Tam częściowo rozebrał, zatkał mu usta, przycisnął do ziemi.
Ale dziecko zemdlało. Spanikowanemu niedoszłemu gwałcicielowi przeszła ochota na seks. Chciał stamtąd odejść. Zdał sobie jednak sprawę z tego, iż jeżeli zostawi tak teraz chłopca, mogą dosięgnąć go konsekwencje. Wbił więc mu kilkanaście razy ostrze noża myśliwskiego, potem go dobił nożem kuchennym i dopiero odszedł.
Widzący to rolnik, sprawdził, dlaczego mężczyzna wyszedł sam z budynku, skoro chwilę wcześniej wchodził z dzieckiem. Gdy znalazł zwłoki, zabójca był już w autobusie szkolnym, który podrzucił go do Pszczółek, gdzie wsiadł w pociąg do Tczewa. Gdy dojechał, na dworcu czekali już na niego policjanci. W plecaku odkryli narzędzia zbrodni.
Trojak przyznał się niemal od razu na przesłuchaniu. Nie tylko do tego morderstwa, ale też tego popełnionego trzy lata wcześniej, w Lisewie Malborskim. Gdy dostał z urzędu prawnika, wycofał tę część swoich zeznań. Chciał odpowiadać tylko za zbrodnię pod Łęgowem. Mimo, iż śledczy już wiedzieli, iż to on był na portrecie pamięciowym z 2002 r.
Rok później, w czerwcu 2006 roku, Kułaczewski opuścił wreszcie więzienie. Ktoś się zorientował, iż jest niewinny. Morderca 10 -letniego Marcina z Lisewa znów oficjalnie był nieznany, natomiast w 2007 roku Trojak został skazany za zabójstwo pod Łęgowem, czyli swoje drugie. Dostał dożywocie. O przedterminowe zwolnienie może ubiegać się dopiero po 30 latach odsiadki.
Biegły w tej sprawie seksuolog Zbigniew Lew-Starowicz uznał, iż u mordercy zachodzi zaniżona ocena męskości, spowodowana małym doświadczeniem seksualnym.
Archiwum X w akcji
W 2011 roku sprawa zabójstwa w Lisewie Malborskim sprzed 9 lat trafiła do polskiego Archiwum X, wyjaśniającego zbrodnie niewyjaśnione. Takie sprzed lat, kiedy kryminalistyka stała jeszcze na innym poziomie. Udało się ustalić, iż wbrew temu, co mówił Trojak, wycofując swoje wcześniejsze zeznania, nie mógł oprzeć całej swojej opowieści o tym przestępstwie na doniesieniach medialnych. Poza tym, taki sam sznurek, którym był obwiązany porzucony w krzakach nóż, znaleziono w domu Trojaków przy wiatraku.
Śledczy byli już pewni, iż Piotr stoi nie tylko za morderstwem z Łęgowa, ale również za tym popełnionym trzy lata wcześniej. Gdy go przesłuchali, wyparł się. Ale później wysłał list, w którym przyznał się do winy. Jak tłumaczył, chciał się wreszcie oczyścić i dać ulgę rodzinie ofiary.
Ta sprawa zupełnie obnażyła polski wymiar sprawiedliwości. Pokazała, iż nie tyle czasami jest bezsilny, co po prostu głupi. Zabójca był od początku „na tacy” śledczych. Mieli jego rysopis. Mieszkał blisko. Gdyby go wówczas osądzono, do drugiego mordu by nie doszło, Kułaczewski by nie trafił za kraty, a Skarb Państwa nie musiałby mu wypłacać ponad 300 tys. zł odszkodowania z pieniędzy podatników. A potem Trojak jeszcze sam się przyznał, wpadł na bardzo podobnym przestępstwie, również przy użyciu noża, ale przez kilka lat nikt nie potrafił, albo nie chciał mu niczego udowodnić.
Przed sądem – szczuplejszy o 20 kg niż na rozprawie 8 lat wcześniej, i wyglądający na całkiem spokojnego faceta – sprawiał wrażenie, jakby go zupełnie nic nie ruszało. choćby słowa byłego kolegi.
– Ze strachu przed nim nie mogłem spać – skarżył się zeznający w sądzie Daniel M., który dzielił celę z Trojakiem przez kilka tygodni – W dzień spał, w nocy słuchał Metaliki, oglądał horrory. Lubił krew. Powiedział, iż zabił dwóch chłopców.
Zamiłowania do krwi nigdy się nie wyrzekł. Na jednym z przesłuchań zdradził śledczym, iż wybrał satanizm jako swoją drogę. A pewnego razu zeznał, iż tego feralnego dnia po prostu nabrał ochoty na zgwałcenie kogoś. Obojętnie, czy byłby to mężczyzna, kobieta, czy dziecko. Kogokolwiek. I trafił akurat na dziecko.
Jednak, gdy na sali rozpraw matka zabitego chłopca zapytała go, dlaczego to zrobił, odpowiedział: – Przepraszam, bardzo tego żałuję.
Pozostała jeszcze apelacja
Dziś Tomasz Kułaczewski mieszka z matką i bratem w Szropach niedaleko Malborka, w zniszczonym, starym bloku. Kupił tam mieszkanie za część z ponad 300 tys. złotych odszkodowania za niesłuszną odsiadkę.
– On już jest tym wszystkim zmęczony. Chce zapomnieć o tym horrorze i mieć wreszcie święty spokój – tłumaczy mi jego matka, kiedy proszę o rozmowę z synem. Nie pozwala mu wyjść z pokoju.
Jego ojciec został w Starej Wiśle. Mieszka w kiepskich warunkach, jak wielu miejscowych, na terenach odciętych przez zamknięty most.
Piotr Trojak został na początku 2014 roku skazany za swoje pierwsze zabójstwo na dożywocie. Wyrok jest więc podobny do tego, który usłyszał za drugie morderstwo. Sędziowie wyrazili zgodę na upublicznienie jego wizerunku i danych osobowych. Uznali jednak za okoliczności łagodzące to, iż według biegłych zabójca z wiatraka nie był w stanie pokierować swoim postępowaniem w momencie popełniania przestępstwa, przeprosił rodzinę i przyznał się do czynu. Dlatego orzeczono możliwość ubiegania się o przedterminowe zwolnienie już po 25 latach.
Borys Laskowski, jego obrońca, chce jednak walczyć o złagodzenie kary. Jak tłumaczy, w przypadku Kułaczewskiego adwokat się nie odwoływał i skończyło się, jak się skończyło. – Wnoszona przeze mnie apelacja dotyczy wyłącznie kary – podkreśla – Uważam, iż w tym procesie występuje tak wiele okoliczności łagodzących, wpływających na wymiar kary, iż moim obowiązkiem jest poddanie takiego wyroku kontroli. Mam na myśli to, iż sprawca przyznaje się do winy i przeprasza rodzinę ofiary. Kiedy podkreśla w toku całego procesu, iż jego pragnieniem jest szybkie zakończenie tej sprawy, tak, aby wreszcie rodzina ofiary nie musiała zmagać się z takim procesem, to oznacza to, iż sama postawa oskarżonego jest prawidłowa. Dodatkowo nie możemy zapominać o najważniejszym: to dzięki przyznaniu się oskarżonego do tego czynu, niewinny człowiek wskutek wielkiego błędu całego wymiaru sprawiedliwości nie spędzi w więzieniu 15 lat. Nadto dochodzi sposób zakwalifikowania czynu oskarżonego w związku z art. 31 par. 2 k.k. (ograniczenie zdolności postrzegania czynu może doprowadzić do nadzwyczajnego złagodzenia kary – red.), co także w mojej ocenie nakazuje ponownie przyjrzeć się rozstrzygnięciu co do kary. Oskarżonemu została wymierzona najsurowsza kara przewidziana kodeksem karnym. Dlatego niedopuszczalne by było, gdyby tak surowa kara, w okolicznościach, o jakich mówiłem, nie została skontrolowana przez sąd apelacyjny.
Apelacja została już złożona do sądu. Mecenas przewiduje, iż na termin rozprawy trzeba będzie poczekać jakieś 3-4 miesiące.
Natomiast matka skazanego wciąż wierzy, iż jakimś cudem uda się go w końcu wyciągnąć zza kart. – Może trochę wydziwiam, bo jestem matką. Ale to nie był taki chłopak, żeby latał i rozrabiał. Proszę się za mnie modlić, żebym to wytrzymała. Czasem wstaję rano i płaczę. Przepracowałam 46 lat i na starość mnie takie coś spotyka – przyznaje Teodozja Trojak – Wierzę, iż mój syn jest zupełnie niewinny. W obu przypadkach. Wiem, iż się do wszystkiego przyznał. Ale z 10 razy go prosiłam, żeby mi powiedział, co zrobił. Ani razu nie powiedział. Mówi tylko „Mamuś, jest jak jest. Nie ma o czym gadać”.
Mikołaj Podolski
fot. tcz.pl oraz Mikołaj Podolski