30 lat po zabójstwie na Pikniku Country w Fordonie. Jak impreza zamieniła się w tragedię

2 miesięcy temu

27 sierpnia 1994 roku nocną ciszę w Fordonie przerywały dźwięki muzyki i zabawy – w Dolinie Śmierci trwał bowiem Piknik Country, który od kilku lat ściągał w rejon Zbocza Fordońskiego tysiące mieszkańców całego miasta. Wśród gwaru doszło jednak do tragedii, która nie przerwała imprezy, ale zakończyła jej bytowanie w Fordonie. Nóż wbity w serce 18-letniego Remigiusza przez dwa lata młodszego Arkadiusza to pokaz brutalnych realiów lat 90., w których ludzie ginęli przypadkowo, a imprezy masowe był fatalnie organizowane. Mord na pikniku rozpoczął serię głośnych bydgoskich zabójstw młodych ludzi przez równie młodych mężczyzn.

W 1988 roku, na zboczach fordońskich nieopodal pierwszej parafii Nowego Fordonu – Matki Bożej Królowej Męczenników, grupa społeczników z Rady Osiedla “Przylesie” zorganizowała pierwszy Piknik Country. Była to spora atrakcja dla mieszkańców nowych osiedli, znacznie oddalonych od centrum. Początkowo impreza odbywała się w rejonie obecnej siedziby “Wiatraka”. Poniżej można zobaczyć, jak wyglądała edycja z 1991 roku.

Piknik w tej lokalizacji odbył się po raz ostatni 12 miesięcy później. W 1993 roku imprezę przeniesiono… pod pomnik na Dolinie Śmierci. Radosna impreza odbywająca się w miejscu masowych mordów? To budziło kontrowersje, jak i obawy o stan miejsca pamięci. Henryk Kulpiński, w 1994 roku zastępca przewodniczącego Miejskiego Komitetu Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przyznawał wówczas, iż co najmniej raz w tygodniu straż miejska informuje o “bezczeszczeniu” Doliny Śmierci.

To szczególne miejsce znów mocno ucierpi przy okazji organizowania kolejnego, VII Fordońskiego Pikniku Country – informował “Ilustrowany Kurier Polski” z 11 sierpnia. Kulpiński był szczególnie oburzony lokalizacją wydarzenia. – Jest przecież w Bydgoszczy tyle innych miejsc, gdzie taka impreza mogłaby się odbyć. Niestety organizatorzy i sponsorzy nie biorą pod uwagę naszych próśb – komentował na łamach “Kuriera”.

Patronem medialnym Pikniku była “Gazeta Pomorska” – do tego jeszcze później wrócimy. 26 sierpnia, dzień przed imprezą Gazeta zapraszała do uczestnictwa w wydarzeniu na pierwszej stronie wydania magazynowego.

Od godziny 10:00 będzie występował zespół DRINK BAR oraz amatorzy ubiegający się o Złotą Kostkę: Iwona Raj, Jacek Zieliński, Cezary Fanslau, Amadeus, Cocktail, Famor i Green Grass. Zwycięzca zagra jeszcze raz w nocnym koncercie, który rozpocznie się o 19:00 – informowała “GP”. Poranny koncert odbył się na stadionie przy ulicy Piwnika-Ponurego; koło niego znajdowały się też stoiska gastronomiczne.

Na YouTube jedynym śladem fordońskich imprez jest film, podpisany jako “Bydgoszcz Piknik Country 1994”. Podczas prac nad tekstem porównałem zdjęcia przedstawiające edycję 94’ z materiałem wideo – okazało się, iż nagranie przedstawia wydarzenie z 1993 roku. Jednym z dowodów jest sponsoring imprezy przez firmę Neste, która właśnie 31 lat temu otworzyła stację paliw w Fordonie. Rok później koło sceny wisiały banery piwa Żywiec, Coca-Coli, Fordońskiej Spółdzielni Mieszkaniowej i “Gazety Pomorskiej”. Poniższe nagranie prezentuje zatem piknik z 1993 roku!

Tragedia w tłumie

W poniedziałek, 29 sierpnia relacja z pikniku zdominowała pierwsze strony bydgoskiej prasy. Zacznijmy od “Pomorskiej”, która na “jedynce” informowała jednak głównie o samym wydarzeniu, upychając wątek tragedii na stronie lokalnej. Z tekstu mogliśmy się dowiedzieć, iż na imprezę przybyło ponad 25 tysięcy osób. – Już od rana od strony osiedla i przystanków autobusowych ciągnęły całe rodziny, by występujących na małej scenie muzyków – opisywał patron medialny.

@metropoliabydgoska.pl Bydgoszcz widziana z Brdy. Zobaczcie, jaki ruch jest na rzece! ???? #bydgoszcz #brda #metropoliabydgoska #metropoliabydgoskapl ♬ Theme from „A Summer Place” – Percy Faith And His Orchestra

Na stronach lokalnych czytamy o wspaniałej zabawie przy muzyce Tomasza Szweda, Colorado czy zwycięzców Złotej Kostki – Green Grass, licznych grach organizowanych przez Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej i “oblężeniu” stoisk z napojami. Jedną z największych atrakcji wydarzenia była możliwość wzięcia udział w locie śmigłowcem zespołu lotnictwa sanitarnego, który startował z rejonu Góry Szybowników – koszt przelotu wynosił 100 tysięcy starych złotych. “Żądni silnych wrażeń” mogli spróbować swoich sił na paralotni.

Pod koniec tekstu wspaniałą atmosferę rozwiewa krótka wzmianka o “znalezieniu pod sceną leżącego chłopaka”. – Wezwany na miejsce lekarz mógł stwierdzić tylko zgon. 18-letni mieszkaniec Szwederowa Remigiusz M. zginął pchnięty przez nieznanego sprawcę ostrym narzędziem w serce – wzmiankowała “Pomorska”. Tragedia nie zatrzymała pikniku; jak opisała gazeta, prowadzący koncert Stanisław Komuda zapytał publiczność o to, czy w obliczu śmierci impreza powinna zostać przerwana, ale widownia “opowiedziała się za jej kontynuowaniem”.

Pamięć o tym wydarzeniu nie powinna jednak zaciemnić obrazu pikniku, którego tegoroczna edycja była bardzo udana – tak pisano o imprezie, na której zginął nastolatek. Na sam koniec tekstu dodano krótki komunikat, by świadkowie zabójstwa kontaktowali się z fordońską komendą rejonową policji.

“Dziennik Wieczorny” znacznie szerzej opisał zabójstwo Remigiusza. – Natychmiast potrzebny lekarz! Na zapleczu sceny mamy ranionego nożem. Potrzebna pomoc… Jest właśnie 23:00, kiedy ten apel nadany przed mikrofon przyćmiewa sielankowy nastrój tegorocznego Fordońskiego Pikniku Country, na który przyszło 30 tysięcy osób – czytamy w popołudniówce z 29 sierpnia.

Śmierć w rytmie country

Piknikowa scena była rozstawiona na placu nieopodal pomnika upamiętniającego ofiary niemieckiej zbrodni z 1939 roku, położonym pomiędzy monumentalnymi schodami. Tak jak i teraz, tak 30 lat temu teren nie był oświetlony; jasność dawały jedynie sceniczne reflektory i inne źródła światła towarzyszące wydarzeniu. To tam trwała walka o życie 18-latka.

Wojtek – ortopeda, który jest w naszym towarzystwie na pikniku – natychmiast podrywa się na apel o lekarską pomoc. Jesteśmy razem z nim, kiedy próbuje udzielić pierwszej pomocy. – Nie ma szans – mówi cicho. Rozszerzone źrenice, brak tętna, krew tryska z komory jak prysznic… – relacjonowała popołudniówka. Pomocy Remkowi próbuje udzielić też pielęgniarka Małgosia, która jako pierwsza spostrzegła, iż leży na ziemi. Trwa oczekiwanie na karetkę – ta przyjeżdża, ale za późno. Lekarz stwierdza zgon.

Po dość długiej nieobecności wróciła spod sceny moja mama – była cała we krwi i powiedziała, iż musimy wszyscy jechać na komisariat, bo właśnie ratowała chłopaka pchniętego nożem i musi teraz złożyć zeznania – pisał pan Marcin na fanpage Fordon na co dzień. – Do dzisiaj też pamiętam łzy jego młodszej siostry, kiedy po czasie się z nami spotkali, żeby podziękować mamie, a to było 30 lat temu – dodał. Pojawiła się też legenda, iż karetka nie dotarła na czas, ponieważ lekarze… odbierali poród, ale żadne źródło tego nie potwierdza.



Trzy dekady temu mama pana Marcina w rozmowie z “Expressem Bydgoskim” opisała, jak wraz ze wspomnianą Małgorzatą próbowały ocalić Remigiusza. – Krzyknęłam do niej, by ratowała chłopca, a ja wezwę pomoc. Małgosia zaczęła tamować krew, a ja podbiegłam do stojącego przed sceną ochroniarza. Krzyknęłam, by puścił mnie na estradę, bo natychmiast potrzebna jest pomoc. Ochroniarz wskazał palcem policjantów, którzy pobiegli ze mną – relacjonowała pani Mirosława. Od momentu udzielenia przez nią i jej koleżankę pomocy do przybycia lekarza minęło ponad pół godziny…

Remigiusz M. został uderzony z góry narzędziem o obustronnym ostrzu. Prawdopodobnie był to bagnet lub sztylet. Na ciele stwierdzono tylko jedną, bardzo głęboką ranę kłutą – to raport z sekcji zwłok, cytowany w bydgoskiej “Gazecie Wyborczej”. W tym samym źródle, w wydaniu z 29 sierpnia dodano również, iż zwłoki nastolatka leżały za sceną trzy godziny, a oglądający je prokurator musiał słuchać skocznej amerykańskiej muzyki. Impreza trwała dalej…

Widelec w głowie, dachowanie, bójka szwagrów…

Zabójstwo było tylko wierzchołkiem góry lodowej wielu innych aktów przemocy i przestępstw, do których doszło na Górkach Fordońskich i w ich okolicach. – Jeden zabity, kilkunastu pobitych i rannych, jeden okradziony z samochodu, 18 w izbie wytrzeźwień – to bilans sobotnio-niedzielnego “Pikniku Country” w Fordonie. A mówi się, iż muzyka łagodzi obyczaje… – pisał “Kurier” z 29 sierpnia w artykule “Śmierć w rytmie country”. Śladów agresji było sporo.

Jednej z bydgoszczanek anonimowa ręka wbiła duży widelec w głowę. Kobietę przewieziono do szpitala. Dwie karetki pogotowia zresztą do białego rana kursowały na pełnych obrotach. Co kilka minut pobitego, z podciętym gardłem czy tylko omdlonego wydobywano z tłumu. Pobili się m.in. dwaj szwagrowie, a najbardziej ucierpiała żona jednego z nich – czytamy w IKP sprzed 30 lat. Spory wpływ na takie zachowania z pewnością miał dystrybuowany niemal wszędzie alkohol – do tego zresztą wrócimy.

Poza wspomnianą kradzieżą, w okolicach pikniku doszło jeszcze do innych incydentów z udziałem pojazdów. Jeden z podchmielonych uczestników uciekał przed policją autem, ale… dachował, powiększając liczbę rannych. “Kurier” wspominał też o połamanych nogach i rozebranych dziewczynach. “Wyborcza” opisała natomiast atak dwóch mężczyzn na innego, leżącego na ziemi.

Pierwszy do oprawców dopadł rzecznik bydgoskiej policji nadkom. Marek Jeleniewski i zatrzymał jednego z napastników. Członkowie brygady antyterrorystycznej obezwładnili drugiego – czytamy w numerze z 29 sierpnia. Pobitemu gwałtownie udzielono pomocy medycznej, ale “rozklekotany polski fiat 125p” nie był w stanie podjechać pod górę i musiał być pchnięty przez mundurowych. “Dziennik Wieczorny” wspominał, iż po godzinie 1:00 doszło do zadymy w miasteczku handlowo-gastronomicznym, podczas której zdewastowano kilka stanowisk. Sytuację uspokoiła interwencja specjalnego plutonu policji.



Alkohol zagładą Polaków – głosiły napisy na warszawskich murach. Nie ma wątpliwości, iż napoje wyskokowe wpłynęły na agresywne zachowania. – Byłem na wszystkich piknikach, gdy nie było komercji, a imprezy odbywały się w wąwozie za kościołem. Piwo było w cenie sklepowej z samochodu; porządku pilnowało dwóch pijanych milicjantów. Zespoły grały dopóki było piwo. Wszyscy się dobrze bawili i skakali, aż padli. Ten ostatni opanował Żywiec. Piwo 0,4 l kosztowało 20 zł, a w sklepie jabol 4 dychy. Konsum wyprzedał prawie cały alkohol. Młodzież nachlała się wódki i wiadomo, jakie były skutki – to komentarz spod nagrania przedstawiającego piknik nie z 1994, a z 1993 roku.

“Konsum” to sklep, który znajdował się przy ulicy Konfederatów Barskich (wcześniej Jóźwiaka). Początkowo był przeznaczony dla służb mundurowych, ale w 1994 roku był już prawdopodobnie dostępny również dla zwykłych ludzi. Podobnie jak inne okoliczne sklepy, oferował on o połowę tańsze niż Żywiec lokalne piwa – Krajana i legendarnego Kujawiaka. Na terenie imprezy miały znajdować się też inne, nielegalne punkty zaopatrywania w napoje procentowe.

Bydgoska policja, która do zabezpieczenia wydarzenia wydelegowała 200 funkcjonariuszy, była świadoma, iż do adekwatnej ochrony 30 tysięcy osób powinno ich być pięć razy więcej. – To co, tu przysłaliśmy, to absolutnie wszystko, czym mogliśmy służyć – podkreślał nadkomisarz Marek Jeleniewski, w 1994 roku rzecznik bydgoskiej policji. Na łamach “DW” określił to dosadniej: Zrobiliśmy wszystko, na co nas w tej chwili stać.

Dolina Śmierci znów spłynęła krwią

Tragedia unaoczniła nieprawidłowe zabezpieczenie fordońskiego wydarzenia pod kątem bezpieczeństwa. Ojciec zamordowanego Remigiusza tuż po tragedii wytknął organizatorom, iż to przez ich niedopatrzenia zginął jego syn. – On mógł żyć. Konał przez pół godziny na oczach 25-tysięcznej widowni – mówił, cytowany przez “Dziennik”. Na łamach bydgoskiej prasy z przełomu sierpnia i września 1994 roku opisywano liczne przypadki błędów przy organizacji Pikniku Country.

W liście do redakcji “Wieczornego” pan Sylwester wypunktował 15 błędów organizacyjnych, niekoniecznie związanych z samą tragedią. Skrytykował m.in. loty śmigłowcem jako zbyt głośne i niebezpieczne (obiekt latający mógł bowiem spaść na cysternę z paliwem), towarzyszący piknikowi zlot harleyowców czy brak szaletów (według jego obserwacji 25-tysięczny tłum mógł skorzystać z dwóch “drewnianych sławojek”). Jak pisał “Express”, fordońskie strumyki przy Dolinie Śmierci spłynęły moczem, a miejsce masowych egzekucji z 1939 roku zostało sprofanowane.

Mieszkańcy narzekali również na problemy komunikacyjne. – Na przystanek przy Twardzickiego przyjeżdżały wciąż przepełnione autobusy – czytamy w “Wyborczej” z 29 sierpnia. Jeszcze gorsza sytuacja panowała po zakończeniu pikniku. – Jeden nocny autobus kursujący co godzinę odbierał tylko kilkadziesiąt osób. Setki koczowały na przystankach – kontynuowała “GW”. Niektórzy po latach wspominali, iż z pikniku wracali pieszo aż na Wzgórze Wolności czy Śródmieście.

Przytoczony przez Kulpińskiego argument lokalizacji imprezy w miejscu masowych egzekucji nabrał na sile po tragicznym wydarzeniu. – Jak można było zorganizować zabawę w Dolinie Śmierci, w miejscu, gdzie ginęli niewinni ludzie – przekazał “DW” ojciec zamordowanego nastolatka. – Dolina Śmierci znów spłynęła krwią – mówiła “IKP” pani Jadwiga. Oburzona “pani Fiszer” podczas rozmowy z redakcją gazety dziwiła się władzom Bydgoszczy, iż zezwoliły “na organizację tego typu orgii w miejscach pamięci narodowej”. Głosom wtórował “kombatant”, który po rozmowie z kolegami stwierdził, iż organizacja koncertu w miejscu, gdzie zginęło “1200 osób” (oficjalnie ustalono, iż w Dolinie poległo 309 osób, a liczba 1200 znajduje się na pomniku) jest nieporozumieniem.

Kłótnia mediów

Organizatorzy postanowili skomentować medialne zarzuty podczas konferencji prasowej. “GP” i odpowiedzialni za piknik uważali bowiem, iż dziennikarze innych mediów żerują na śmierci Remigiusza i przedstawiają nieprawdziwy obraz wydarzeń z 27 sierpnia. Prezentujemy relację zarówno patrona pikniku, jak i innych mediów.

“Pomorska” w tekście “Spokojniej o pikniku” cytowała oficjalny komunikat komitetu organizacyjnego: “Czytając prasowe publikacje odnieśliśmy wrażenie, iż ich autorzy nie piszą o Pikniku, ale jakieś innej imprezie, która w rzeczywistości się nie odbyła”.

Absurdalną próbą obrony wizerunku było stwierdzenie, iż zabawa nie odbyła się w Dolinie Śmierci, ale “w dolinie z nią sąsiadującą”. Scena stała jednak nieopodal pomnika, a publiczność gromadziła się również w wąwozie, w którym Niemcy w 1939 roku dokonywali egzekucji. “GP” przekonywała, iż służby miały łączność radiową, a zabezpieczenie 25-tysięcznej imprezy zaledwie dwoma karetkami regulowały przepisy. – Podczas poprzednich imprez ta liczba okazała się wystarczająca. Tym razem – po raz pierwszy – niestety nie, ale jak zwykle dyżurowała Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego przy Markwarta i podstacja w Starym Fordonie.

Komitet organizacyjny Pikniku wyraził szczere i głębokie współczucie rodzinie zamordowanego Remigiusza. Odrzucił jednak stanowczo wszelkie próby obarczania go odpowiedzialnością za tragiczną śmierć chłopca. Do tragedii może dojść zawsze i wszędzie – pisano w “Pomorskiej”. Gazeta zaproponowała także 20 milionów złotych nagrody dla osoby, która wskaże zabójcę.

Zobacz również:

Brak opon, „Ogórki” i Ikarusy. Autorzy „Bydgoskich Autobusów” odsłaniają kulisy książki

Piękny gest – tym bardziej, iż dotąd “Gazeta” koncentrowała swe wysiłki na protekcjonalnym rozstawianiu po kątach innych redakcji, zarzucając im (nam), iż w ocenie Pikniku “krew przesłoniła oczy, umiar i zdrowy rozsądek”. Chyba rzeczywiście patrzymy i myślimy inaczej – ripostował “Express Bydgoski”.

W “IKP” konferencję opisano tak. – Odparto zarzut zbyt małej ilości śmietników. Okazało się, iż było to działanie zamierzone, ponieważ po pierwsze mogły one posłużyć chuliganom jako narzędzie rozboju, po drugie w panującym tłoku i tak nikomu nie chciałoby się przejść kilka metrów, aby wyrzucić śmieci do kosza. Po pikniku Górki Fordońskiej zamieniły się niemal w wysypisko: „Express” pokazał zdjęcie zaśmieconego terenu koło stadionu przy Piwnika-Ponurego czy butelek i kubków w zniczu znajdującym się obok pomnika.

Dalej czytamy, iż brak wystarczającej liczby autobusów to wina MZK, z którymi nie udało się porozumieć – a przecież były też taksówki. Jedna z korporacji zobowiązała się choćby do jazdy po zmroku według taryfy dziennej. – Zdaniem organizatorów liczba służb medycznych i porządkowych była wystarczająca – przekazał “Kurier”.

Miesiąc po imprezie w bydgoskiej “Gazecie Wyborczej” opisano kolejne zaniedbania. – Komitet organizacyjny pikniku zgłosił wprawdzie imprezę w wydziale kultury bydgoskiego urzędu miasta, ale w przesłanym dokumencie nie ma słowa o przewidywanej liczbie uczestników oraz karetkach, lekarzach i pielęgniarkach. (…) Zlecił on Wojewódzkiej Przychodni Sportowo-Lekarskiej “obsługę medyczną imprezy”. – Ten dokument nigdy do mnie dotarł – zapewniał “Gazetę” dyrektor WPSL Mieczysław Tomasik (…). Jak się okazało, organizatorzy zawarli jedynie indywidualne umowy z lekarką i pielęgniarką z tej przychodni – czytamy w numerze z 21 września.

Jedna z medyczek wyznała, iż gdyby wiedziała, ile osób przyjdzie na piknik, nigdy nie zgodziłaby się na uczestnictwo w zabezpieczeniu medycznym. – Były okresy, iż obie karetki woziły poszkodowanych, a ja siedziałam w policyjnym radiowozie – tłumaczyła doktor Dorota Gutowska.

Podwójny mord?

Trzy dni po morderstwie na Pikniku Country, bydgoszczanami wstrząsnęła wieść o kolejnym zabójstwie – w mieszkaniu znajdującym się w wieżowcu przy ulicy Żmudzkiej 5 zamordowano 22-letnią Joannę Sendecką. Leżącą we krwi kobietę znalazł jej partner. – Prokuratura wyklucza dwa motywy wtorkowego zabójstwa: seksualny i rabunkowy. Sprawca zrabował trzy miliony złotych, ale “raczej chciał upozorować rabunek”. – czytamy w bydgoskiej “Wyborczej” z 5 września 1994 roku.

Sendecka została pozbawiona życia w wyniku wykrwawienia po podcięciu gardła ostrym narzędziem. Sprawę zaczęto więc łączyć z wydarzeniami w Fordonie. Według relacji gazet, kobieta miała rzekomo uczestniczyć w imprezie – stąd powstała teoria, iż morderca Remigiusza zabił świadka zdarzenia.

Policja wykluczyła jednak, iż zabójstwa w Fordonie i na Bartodziejach mają ze sobą coś wspólnego. Do zatrzymania mordercy Sendeckiej doszło dopiero kilkanaście lat później. W kwietniu 2014 roku policjanci wezwali Sławomira G. – 20 lat wcześniej sąsiada 22-latki. Śledczy z policyjnego Archiwum X ustalili bowiem, iż to jego ślady znaleziono na kablu w mieszkaniu zabitej.

Zabójca zatrzymany

Przełom w śledztwie dotyczącym zabójstwa na Pikniku Country nastąpił niespełna dwa miesiące po imprezie. Wówczas mundurowi – za pośrednictwem mediów – opublikowali wizerunki trzech osób uwiecznionych przez kamerę Tv Ex. Wśród nich nie było mordercy, ale ustalenie tożsamości mężczyzn miało na celu dotarcie do sprawcy.

Źródło: Ilustrowany Kurier Polski (zbiór czasopism WiMBP Bydgoszcz)

14 października bydgoska prasa oznajmiła, iż zabójca z Pikniku Country został zatrzymany. Złapano go w Inowrocławiu. 16-letni Arkadiusz K. nie znał Remigiusza, ale pozbawił go życia. Podczas pierwszych przesłuchań nie przyznał się do czynu, ale gdy jego koledzy przekazali śledczym prawdziwą wersję wydarzeń, postanowił zmienić zdanie.

Policja mogła dorwać mordercę Remigiusza M. już miesiąc wcześniej – 10 września. Wówczas na ulicy Poznańskiej doszło do kradzieży pojazdu, w której brało udział czterech młodzieńców. Zabójca wpadł, a jego brat próbował odbić go z rąk funkcjonariuszy. Obaj zostali jednak wypuszczeni.

Jeden z kolegów mordercy, wiedząc, iż pętla się zaciska, miał namawiać pozostałych do wskazania Arka, co pozwoliłoby im otrzymać 20 milionów od “Pomorskiej”. Później mieli je przeznaczyć na obrońcę dla mordercy.

Z przesłuchań wynika, iż wokół estrady ścierały się ze sobą dwie wyposażone w noże i kastety grupy: bydgoska i inowrocławska – pisał IKP. Arkadiusz K. należał do tej spoza Bydgoszczy.- Przyczyną, mającą niewątpliwy wpływ na zdarzenie i zgon młodego człowieka, były wydarzenia, jakie rozegrały się wcześniej – mówił po zatrzymaniu Marek Jeleniewski. Zdaniem ówczesnego rzecznika prasowego bydgoskiej policji, zadyma rozpoczęła się około godziny 20:00 w tłumie tańczącym przed sceną główną. Przybyła do Doliny młodzież była wyposażona w noże, miotacze gazowe i inne “narzędzia”.

W takim tłoku znalazły się dwie, mocno już podpite grupy, zupełnie sobie nieznane. Komuś przeszkodzono w tańcu i tak doszło do bójki. Młodzieńcy gonili się nawzajem po okolicznych stokach, okładając się pięściami i całym arsenałem broni przyniesionej na imprezę. Do tragedii doszło podczas trzeciego starcia – relacjonował rzecznik. Z ustaleń śledczych wynikało, iż Remigiusz miał uderzyć swojego oprawcę, który w reakcji na to wyjął nóż… Rzecznik Jeleniewski przyznał, iż “gdyby Remigiusz żył, też miałby zarzut udziału w bójce”.

Bójki ubiegły uwadze policji. – To przypominało jedno wielkie kłębowisko ludzi wymachujących rękami i nogami. Nie sposób było odróżnić, czy się biją, czy tańczą – tłumaczył szef fordońskiej komendy Jerzy Wojtasiński.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Jubileusz “szpitala nadziei”. 30 lat Centrum Onkologii


Z perspektywy zabójcy feralny wieczór wyglądał następująco: – Potrącił mnie jeden z trzech chłopaków. Zauważyłem, iż patrzyli na mnie z nienawiścią i rozmawiali chyba na mój temat. Podbiegłem do nich i jednego kopnąłem w brzuch. Którego? Nie wiem – zaczął Arkadiusz. Drugi mężczyzna dostał cios w twarz, ale jego kolega zrewanżował się K. i postanowił uciec. Morderca ruszył za nim, jednocześnie rzucając w niego… pokrętłem od hydrantu. – Takie manualne pokrętło zaworów wzięliśmy z domu na koncert – podkreślił 17-latek. Z takim ekwipunkiem nietrudno było o rozkręcenie zadymy.

Kopnąłem chłopaka z nogi w brzuch. Złapał mnie ktoś z tyłu, przewrócił. Byłem kopany po całym ciele. Mówiłem, iż pozabijam tych skur… Doszliśmy do wniosku, iż trzeba zbić tego chłopaka, aby nie rozbijał tańca pogo – czytamy w chaotycznych zeznaniach Arkadiusza, z których wynika, iż owym chłopakiem nie był jednak Remek. Wynika z nich, iż nie pamiętał momentu zadźgania swojej ofiary, ale jego koledzy zauważyli, iż jeden z uczestników zdarzenia leży na ziemi i krwawi…

Bardzo żałuję tego, co zrobiłem…Myślałem, iż go nożem tylko zastraszę – opowiadał 17-latek. Dodał jednak, iż do zabójstwa by nie doszło, gdyby “tamci nas nie sprowokowali”…

Pijany na rozprawie

Prokuratura postawiła zarzut udziału w bójce z użyciem niebezpiecznych narzędzi sześciu agresorom. Arkadiusz K. został osadzony w schronisku dla nieletnich w Nowem (później wszczął w nim bunt), a jego brat – jeden z sześciu kompanów zabójcy – został aresztowany. Proces rozpoczął się we wrześniu 1995 roku.

Morderca Remigiusza przybył na pierwszą rozprawę… pijany. – Sędzia Danuta Filnik okazała się bezsilna wobec niepoważnego traktowania sądu przez Arkadiusza K.. Oskarżonego odwieziono do izby wytrzeźwień – opisywał “Dziennik Wieczorny”. Niepełnoletni przestępca przebywał bowiem na wolności, gdyż… miał uczęszczać do jednej z inowrocławskich zawodówek.

Taki był podstawowy argument adwokata Wojciecha Makary, wnioskującego o niestosowanie aresztu. Poskutkował – pisała popołudniówka. Po zatrzymaniu prasa informowała jednak, iż nastolatek nigdzie się nie uczy i nie pracuje. Z dzisiejszej perspektywy przebywanie zabójcy z bogatą kartoteką innych przestępstw na wolności jest szokujące – zwłaszcza, iż we wrześniu 1995 roku Arkadiusz znów wpisał się do policyjnych rejestrów – w Inowrocławiu postanowił znów włamać się do auta.

Pierwsza rozprawa z już trzeźwym Arkadiuszem K. rozpoczęła się w październiku 1995 roku. Podkreślił on, iż w trakcie pikniku był pijany (“sam wypiłem butelkę wina, potem drugą. Do tego jeszcze pół wina i jedno piwo. Piłem też rozrobiony spirytus, który przywiozły na imprezę dziewczyny”), co wpłynęło na jego zachowanie. W relacji “DW” z rozprawy zaznaczono jednak, iż alkohol spożywała też ekipa ze Szwederowa, z którą do Fordonu przybył Remek.


Opowieść o wielkiej wizji. Publikacja „Jak powstawał Nowy Fordon dostępna TUTAJ


Rok po tragedii, we wrześniu 1995 roku prokuratura umorzyła śledztwo przeciwko organizatorom pikniku, które rozpoczęto na wniosek Władysława M. – po przesłuchaniu ponad 80 świadków nie stwierdzono jednak podstaw do postawienia zarzutów. Zeznania z procesu Arkadiusza K. pokazują jednak brak kontroli służb nad młodym, rozochoconym, pijanym i uzbrojonym tłumem i błędy w organizacji wydarzenia.

Kolejna rozprawa odbywała się za zamkniętymi drzwiami na wniosek adwokata Makary. – Z powodu dużego zainteresowania prasy, należy unikać sytuacji, w której oskarżony czułby się jak aktor, chlubiący się swym czynem. Może to być demoralizujące dla młodych ludzi – tak sędzia Filnik uzasadniała decyzję o wyproszeniu dziennikarzy z sali. Adwokat wniósł też o to, by sprawą zajął się sąd dla nieletnich, co jednak spotkało się ze sprzeciwem sądu i prokuratury – Arkadiusz K. był bowiem “wysoce zdemoralizowany”.

Postawiłem synowi krzyż

Od 30 lat jedynym znakiem upamiętniającym zbrodnię na Pikniku Country jest krzyż. Początkowo ojciec zabitego Remigiusza postawił go na środku placu, w którym jego syn otrzymał śmiertelny cios. Drewniany symbol z informacją o tragedii i zdjęciem 18-latka miał przypominać o zabójstwie.

Jakiś czas później upamiętnienie 18-latka zostało przesunięte poza obszar placu – zmieniła się także jego forma. Na nowym, stalowym krzyżu – podobnie jak na poprzednim – znalazło się zdjęcie Remka oraz informacja o wydarzeniach z 27 sierpnia 1994 roku.

Postawiłem synowi krzyż. (…) Może ludzie przystaną, wspomną – mówił rodzic w rok po tragedii. Poza grobem i wspomnianym krzyżem pozostał ból w sercu. Pamięć bywa jednak ulotna – z biegiem lat zdjęcie zniknęło, podobnie jak opis okoliczności jego postawienia. Pusty, szary symbol religijny stoi na uboczu i dla wielu jest jednym z elementów martyrologicznych Doliny Śmierci. Ma on jednak swoją własną, tragiczną historię.

Epilog

W sierpniu 1995 roku na terenie Leśnego Parku Kultury i Wypoczynku zorganizowano imprezę “Familijnie w stylu country”. Mimo zmiany szyldu, miała być to kontynuacja Pikniku. Z uwagi na zabójstwo Remigiusza, zaostrzono warunki bezpieczeństwa – wydarzenie obstawiało 250 funkcjonariuszy policji i straży miejskiej, pomoc medyczną miała zapewnić karetka reanimacyjna i dwa punkty medyczne, a punkty sprzedaży piwa – oddalone od sceny o kilkaset metrów miały sprzedawać piwo za dwa złote. – Władze uważają, iż taka kwota w sposób naturalny ograniczy sprzedaż alkoholu podczas imprezy, przez co wzrośnie bezpieczeństwo publiki – pisał “Dziennik Wieczorny”. Nowe miejsce pikniku nie przypadło jednak mieszkańcom do gustu i impreza po jakimś czasie przestała się odbywać.

Proces zabójcy i uczestników bójki trwał jeszcze przez pierwszą połowę 1996 roku. Do sprawy powołano 159 świadków, a Arkadiusz K. wciąż korzystał z wolności. W trakcie procesu 12 razy złamał prawo – poza włamaniami dokonał też rozboju, za który trafił do aresztu. 27 sierpnia 1996 roku zapadł wyrok – zabójca Remigiusza został skazany na 10 lat więzienia. Sąd uznał go za „zdemoralizowanego, wręcz wykolejonego”.

Nie zasługują na wiarę słowa, jakoby zamierzył się nożem w ramię ofiary. Ostrze długości 12 centymetrów wyraźnie przebiło serce, przeponę i utkwiło w wątrobie, powodując śmierć w wyniku wykrwawienia

– uzasadniła wyrok sędzia Flinik.

Brat Arkadiusza, uznany za głównego prowodyra bójki, otrzymał karę roku więzienia – ale na jej poczet zaliczono pobyt w schronisku. – Zaopatrzony w kastet, podobnie jak Arkadiusz K., pobił dwóch miejscowych – opisywał „Ilustrowany Kurier Polski”. Kolegów Remka ze Szwederowa oraz Ireneusza L., który nie ujawnił śledczym danych zabójcy skazano na 10 miesięcy w zawieszeniu. Arkadiusz K. wyrok przyjął ze spokojem (według „Pomorskiej” – z uśmiechem). Rodzice Remigiusza, jak i prokurator domagali się wyższej kary.

***

Kilkanaście tygodni po wyroku w sprawie Pikniku Country Jacek Balicki zabija w mieszkaniu przy ulicy Bielawskiego swojego kuzyna Dawida. Dwa lata później – także w Fordonie – sąsiad porywa i morduje 10-letniego Michała. Po tej zbrodni zorganizowano marsz milczenia, rozpoczynający się spod SP66. Wziął w nim również ojciec Remigiusza. – Myślę, iż ten marsz skłoni ludzi do opamiętania. Żebyśmy się kochali, nie zabijali… – powiedział. Relację z tego wydarzenia pojawiła się w „Informacjach” Polsatu i można ją zobaczyć poniżej.

Apel nie przemówił do Jacka Balickiego, który w 1999 roku zamordował 16-letnią Dominikę. Opierając się na jego czynach, Łukasz Orbitowski napisał książkę „Inna Dusza”. Niektórzy zbyt zachłysnęli się nową rzeczywistością i wolnością, którą przerodzili w nienawiść. Trudne lata 90. nie mają zatem tylko kolorowych kolorów klocków Lego i wymienianych karteczek, ale też szarości potransformacyjnej traumy i zapach alkoholu, który prowadził do burd i bójek.

Idź do oryginalnego materiału