13 grudnia – kartka z kalendarza Grażyny Staniszewskiej

5 godzin temu

Żeby dostać się do mieszkania, w którym ukrywała się legendarna opozycjonistka, esbecy użyli siekiery. Wcześniej szukali jej pod innymi adresami. Po aresztowaniu była przez siedem miesięcy internowana.

Sobota 12 grudnia zastała Grażynę Staniszewską w Warszawie, na ogólnopolskim spotkaniu Klubu Rzeczpospolitej Samorządnej. Organizacja ta, utworzona przez Jacka Kuronia, stawiała sobie za cel realizację programu „Samorządnej Rzeczpospolitej” i przygotowała kadry na wybory do rad narodowych w 1982 r. Opozycja zastanawiała się czy wystawić w nich własnych kandydatów.

W tym czasie w Gdańsku obradowała Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność”. – Kuroń zwołał spotkanie w Warszawie, a sam pojechał do Gdańska – wspomina Grażyna Staniszewska. – Nastroje nie były najlepsze. Kilkakrotnie wpadał Michnik, dziwnie zmieniony, mówiąc coś o niepokojących sygnałach z wojska – relacjonuje była działaczka opozycji.

Przed dworcem dwie taksówki

Na spotkaniu rozmowy się nie kleiły. Wyczuwało się rosnące napięcie i delegaci rozjeżdżali się do domów ze złymi przeczuciami. Pociąg do Bielska-Białej odjeżdżał dwie minuty przed północą i już w przedziale Grażyna Staniszewska usłyszała z peronu komunikat, iż wszyscy funkcjonariusze Straży Ochrony Kolei mają się pilnie zgłosić do dyżurki.

W Bielsku-Białej przywitał ją chłodny poranek. Było przed siódmą, padał drobny deszcz ze śniegiem, przed dworcem stały dwie taksówki. – Zdziwił mnie ten widok, bo zwykle stał tam sznur pojazdów – przyznaje nasza rozmówczyni. Była niedziela i o tej porze autobusy rzadko jeździły, więc do domu pojechała taksówką. – Przekręciłam klucz, weszłam do mieszkania i już w przedpokoju usłyszałam wystraszony głos mamy, żeby nie zapalać światła – opowiada.

Mama szeptem wyjaśniła jej, iż w nocy byli jacyś panowie, długo siedzieli w kuchni, wreszcie poszli, kiedy stanowczo oświadczyła, iż nie wie, gdzie jest córka, dodając z naciskiem, iż jest zmęczona i idzie spać. Wtedy dopiero do Grażyny Staniszewskiej dotarło, iż coś musiało się wydarzyć. – Włączyłam radio, najpierw usłyszałam smutne melodie, jakby marsz pogrzebowy, później głos Jaruzelskiego oznajmiający wprowadzenie stanu wojennego – relacjonuje.

W tej sytuacji cel wizyty nocnych gości stał się dla niej jasny. Jako działaczka „Solidarności” znalazła się na liście osób przewidzianych do internowania. Zrozumiała, iż musi się ukryć. – Zjadłam śniadanie, do reklamówki z napisem „Solidarność” spakowałam pastę do zębów, szczoteczkę, kilka drobiazgów, książek i Kodeks postępowania karnego na wszelki wypadek, pożegnałam się z mamą i wyszłam – wspomina.

Z maszyną do pisania pod pachą

Autobusy kursowały normalnie, prosto z domu skierowała się na przystanek. Niedaleko, na osiedlu Śródmiejskim, mieszkała jej siostra. Tam postanowiła szukać schronienia. Na miejscu gwałtownie się jednak okazało, iż również pod tym adresem była poszukiwana. Mieszkanie siostry jako kryjówka było spalone.

Wtedy przypomniała sobie, iż w bloku obok mieszka Włodek Foryś, znajomy z „Solidarności”. Ponieważ jednak nie był tam formalnie zameldowany, tylko mieszkał kątem u dziewczyny, Ireny, stwierdziła, iż służby nie wpadną na jego trop. Zabrała maszynę do pisania, którą trzymała u siostry i ruszyła do sąsiedniej klatki. – Było tam już dziesięć osób, wszyscy byliśmy zdezorientowani i zastanawialiśmy się, co dalej robić – przyznaje była działaczka podziemia.

Wkrótce okazało się, iż kryjówka wcale nie jest bezpieczna. Po południu nagle rozległ się dzwonek do drzwi. – Zamarliśmy. Siedzieliśmy wtedy całą dziesiątką w dużym pokoju. Irena poszła zobaczyć, kto to. Wróciła po chwili, blada, ze słowami, iż żołnierze przyszli do Włodka. Włodek wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Minęło pół godziny, a on nie wracał – opowiada Grażyna Staniszewska.

W końcu zorientowali się, iż ich kolegi nie ma w mieszkaniu. Został wyprowadzony gdzieś przez żołnierzy. – W przedpokoju wisiały kurtka na kurtce, na podłodze stało dziesięć par butów. Jakoś nikomu z mundurowych nie przyszło do głowy, żeby zajrzeć do pokoju obok – uśmiecha się była opozycjonistka, dla której cała ta sytuacja jest dowodem, iż stan wojenny zaskoczył nie tylko działaczy „Solidarności”, ale również funkcjonariuszy władzy.

Łomot do drzwi

Kiedy zostali sami, stwierdzili, iż prawdopodobnie część z obecnych może już bezpiecznie wracać do domów. – Chodziło o tych, którym służby nie złożyły w nocy wizyty – przybliża Grażyna Staniszewska. W mieszkaniu oprócz właścicielki, zostały trzy osoby: Staniszewska oraz Janusz Bargieł i Aleksandra Niklińska.

Pod wieczór uznali, iż muszą się dowiedzieć, co się dzieje na zewnątrz. Od sąsiadów z bloku Irena usłyszała, iż ponoć w Kościele Opatrzności Bożej gromadzą się ludzie i można tam zasięgnąć informacji. Mieli świadomość, iż służby wiedzą o mieszkaniu i mogą w każdej chwili wrócić. Namówili więc Irenę, jedyną niezaangażowaną w działalność „Solidarności”, by poszła do kościoła i zorientowała się w sytuacji. Właścicielka wychodząc zamknęła drzwi na oba zamki i zabrała klucze. Nie pomyśleli, iż w ten sposób zostali uwięzieni. Irena nie zostawiła im bowiem zapasowego klucza, a od środka można było otworzyć tylko górny zamek.

Czas upływał, minęła godzina milicyjna, a właścicielka nie wracała. Trójka konspiratorów postanowiła, iż dla bezpieczeństwa lepiej będzie się rozproszyć i udać pod różne adresy. Wtedy dopiero spostrzegli, iż z mieszkania nie da się wydostać. – Koło dziesiątej usłyszeliśmy pukanie – opowiada Grażyna Staniszewska. – Wiedzieliśmy, iż to ktoś obcy, bo Irena ma klucz i by nie pukała. Siedzimy więc dalej po cichu, a tamci zaczynają łomotać z całej siły i krzyczeć, iż wiedzą, iż tu jesteśmy i mamy natychmiast otwierać – wspomina.

A my was szukamy…

Dalsze ukrywanie się nie miało sensu, tym bardziej, iż w oknach paliło się światło, również szczelina pod drzwiami jaśniała od światła. – Ola odpowiedziała wtedy, iż nie możemy wyjść, bo nie mamy klucza – relacjonuje była działaczka podziemia. – Tamtych to tylko rozjuszyło, krzyczeli, żeby otworzyć, bo wyważą drzwi. Nic jednak nie mogliśmy poradzić, mogliśmy tylko czekać – stwierdza.

Ostatecznie esbekom udało się sforsować drzwi przy pomocy siekiery. – Wpadli do środka, w mundurach, bardzo roztrzęsieni, w rękach mieli pistolety. Trochę trwało zanim się uspokoili – relacjonuje Grażyna Staniszewska, przyznając, iż była zaskoczona, kiedy po chwili zaczęli się zwracać do zatrzymanych po imieniu. – Pani Grażynko, pani Olu, panie Januszu, a my was szukamy po całym mieście, mówili z widoczną ulgą – wspomina moment aresztowania, dodając, iż w tej właśnie chwili w roztrzaskanych drzwiach ukazała się Irena, z wyrazem bezradności na twarzy i kluczem w dłoni.

Po zatrzymaniu Grażynę Staniszewską przewieziono na Komendę Milicji Obywatelskiej przy ulicy Rychlińskiego. Była przesłuchiwana przez SB i namawiana do współpracy. Po odmowie składania zeznań, została internowana w ośrodku odosobnienia w Cieszynie, a następnie w Darłówku i Gołdapi. Odzyskała wolność dopiero 24 lipca 1982 r.

Idź do oryginalnego materiału