21 i 22 listopada w Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II miał miejsce X Przegląd Filmów Dokumentalnych Niepoprawnie Prawdziwych. Wydarzenie objął patronatem Metropolita Częstochowski, abp Wacław Depo. Przegląd rozpoczął się projekcją filmu „Jak straszny sen…” w reż. Jacka Persy. Dokument przedstawia historię exodusu ludności cywilnej powstańczej Warszawy, widzianego oczami 11-letniej Danuty Charkiewicz. Dziewczynka wraz z rodziną trafiła do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie.
Dyrektor Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II, Krzysztof Witkowski nakreślił, jak dramatyczne fakty przekazuje widzom film Jacka Persy:
-Wiadomość z tego filmu jest następująca -Niemcy robili tak, iż najpierw zabijali ojca, potem zabijali matkę, a dzieci, które zostały same, były zniewolone przez naszych oprawców. Oni je wszystkie wkładali do wagonów i wywozili właśnie do Łodzi. Ta ilość jest nieprawdopodobna. Robili z nimi najróżniejsze rzeczy. Dostawały kromkę chleba grubości 3 cm dwa razy dziennie, a do tego gorzką kawę. o ile chodzi o zupę, to zupa była na przykład z robakami. Mówili, iż te robaki to jest oczywiście białko i czym więcej ich zjedzą, tym będą zdrowsi.
W przeglądzie brała również udział Weronika Wosińska-Miler z Muzeum Dulag121 w Pruszkowie. Przed projekcją filmu „Jak straszny sen..”, który traktuje o rzeczywistości pruszkowskiego obozu, wskazała na istotną rolę Częstochowy podczas exodusu umęczonej stolicy:
-Warto podkreślić ten lokalny kontekst. Otóż część z transportów z Pruszkowa trafiła do Częstochowy. Trudno też określić liczbę osób, która tutaj trafiła, ale cytując Kazimierza Przybysza z jego książki „Krajobraz poniewierki”, można mniemać, iż to było od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy osób, z tym iż część z tych osób była tylko przejazdem. Częstochowa była jednym z etapów dalszej drogi. I tutaj warto podkreślić ofiarność częstochowskiego społeczeństwa. Ówczesnego burmistrz Częstochowy tak opisuje ten okres: »Całym sercem byliśmy przy walczących i cierpiących warszawiakach. Wyrazem tych nastrojów był pamiętny Dzień Wrześniowy, w którym rozeszła się wiadomość, iż przez Częstochowę będzie przejeżdżał pociąg wiozący wysiedlonych warszawiaków. Odruch mieszkańców przerodził się w olbrzymią manifestację, której Częstochowa nie widziała od początku wojny. Okazało się jednak, iż oczekiwany pociąg nie przybył. Zebrane kobiety nie chciały odchodzić z przyniesioną żywnością. Musieliśmy, z ramienia Polskiego Komitetu Opiekuńczego, zorganizować na podwórzu Hotelu Polonia punkt przyjmowania żywności przygotowanej dla warszawiaków«
Jak zaznaczyła Jolanta Sowińska-Gogacz z Muzeum Dzieci Polskich – Ofiar Totalitaryzmu w Łodzi, reprezentanci młodszych pokoleń być może jako ostatni mają zaszczyt osobiście poznać naocznych świadków koszmaru II Wojny Światowej:
-My jesteśmy już ostatnim pokoleniem, które ma tę dziejową szansę i możliwości, a wręcz zaszczyt spojrzenia w oczy tych, którzy przeżyli hekatombę II wojny światowej. Tak więc nasze wnuki tej szansy mieć nie będą, natomiast my jeszcze możemy z nimi porozmawiać i posłuchać z pierwszej ręki tych potwornych opowieści.
Obecnie mamy do czynienia z trzema postawami, które wykazują ocalali:
-Zauważyłam, iż ocalali, przynajmniej z łódzkiego obozu na ul. Przemysłowej, dzielą się na takie dwie zasadnicze grupy. Na tych, którzy o obozie nie mówią nic, ani słowa, oraz na tych, którzy nie mówią nic innego, tylko o obozie. W ostatnich latach dokooptowała się do tego trzecia grupa – tych, którzy nigdy nic nie mówili, a pod koniec życia stwierdzili, iż mówić powinni, ponieważ tylko oni mogą zostawić trwały ślad. Do tej grupy należy Jerzy Jeżewicz. On nigdy nic nie mówił, a jego rodzina bardzo kilka wiedziała o tym, co działo się z nim podczas wojny. Pan Jerzy, od pewnego czasu jest jednym z bardziej aktywnych ocalałych z obozu dla polskich dzieci. Mówi bardzo dużo, gdyż zrozumiał, iż bez tego opowiedzenia historii, bez osobnej biografii, ta historia przepadnie. A razem z nią przepadnie jego mama, jego tata i wszyscy, których zabito.
Gościem honorowym wydarzenia był Jerzy Jeżewicz, który w wieku zaledwie 3 lat trafił do łódzkiego obozu dla polskich dzieci:
-Nazywam się Jerzy Jeżewicz, mam 84 lata. Młodość dla mnie skończyła się w drugim roku życia, kiedy zostaliśmy aresztowani po rozpoczęciu II wojny światowej. Z mojej rodziny aresztowano osiemnaście osób. Wróciło nas tylko pięcioro. Mama zginęła w Oświęcimiu, tata zginął Mauthausen w Austrii. Po 75 latach odnaleziono jego prochy. Mama zginęła w komorze gazowej. A myśmy z bratem prawie dwa lata byli w obozie koncentracyjnym dla dzieci na Przemysłowej w Łodzi. Tam na Przemysłowej byliśmy przez rok czasu. To był największy obóz dla dzieci w Europie. Przebywaliśmy w nim od 10 września 1943 roku do 31 lipca 1944 roku, a następnie jako dzieci „terrorystów” zostaliśmy przetransportowani do drugiego obozu w Potulicach pod Bydgoszczą. Tam, 25 stycznia 1945 roku zastało nas wyzwolenie. Po wojnie, tak jak było w tym rozgardiaszu, z rodziny nie było jeszcze nikogo, bo pozostali nie powrócili. Tułaliśmy się po rodzinach zastępczych i domach dziecka.
Przegląd zakończył się maratonem czterech filmów dokumentalnych. W sobotę widzowie mieli okazję obejrzeć „Jasło 1944” w reż. Jakuba Kowalczyka, „Szukałem Ojca 76 lat” Jolanty Roman-Stefanowskiej, a także „Marię Dziekońską” w reż. Bogusława Olszonowicza. Pokaz został zwieńczony przejmującym dokumentem Jędrzeja Lipskiego „Ostatnia wojenna Stolica”.
A.O.