18+
Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie
dla osób dorosłych

Mam co najmniej 18 lat. Chcę wejść
Nie mam jeszcze 18 lat. Wychodzę

Rodzina Ewy Tylman wydała wszystkie oszczędności, żeby poznać prawdę. "Sama wskoczyła do wody?!"

Zaginięcie i śmierć Ewy Tylman to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych ostatnich lat. Sąd wydał już dwa wyroki, ale mimo to po raz kolejny wróci ona na wokandę. Czy Adam Z. odpowie za zabójstwo, za nieudzielenie pomocy, czy może po raz kolejny usłyszy, że jest niewinny? Śledztwo to byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby kamery monitoringu uchwyciły ostatnie 5 minut i 8 sekund życia 26-letniej Ewy.

26-letnia Ewa Tylman mieszkała w Poznaniu. 22 listopada 2015 roku odwiedziła swoich bliskich w rodzinnym Koninie, po czym wróciła do domu i poszła na firmową imprezę integracyjną. Młoda kobieta była pracowniczką jednej z sieci sklepów sprzedających artykuły kosmetycznej. Ze znajomymi bawiła się do godziny 3 nad ranem. 

Impreza w klubie była mocno zakrapiana alkoholem. Dowodzą tego nagrania z monitoringu, na których widać, jak Ewa idzie ze swoim kolegą, Adamem Z., z którym wyszła z lokalu. 

 

Młoda kobieta zataczała się, a w pewnym momencie nawet upadła. Jej znajomy również nie był trzeźwy, szedł chwiejnym krokiem, ale starał się podtrzymać 26-latkę.

 

Młodzi ludzie szli ulicą Mostową w kierunku mostu św. Rocha. Później zniknęli z zasięgu miejskich kamer. Po 5 minutach i 8 sekundach Adam Z. znów został uchwycony przez monitoring, ale tym razem szedł już sam. Mężczyzna ruszył w kierunku przystanku tramwajowego, chwilę później poszedł na stację benzynową, po czym wyciągnął komórkę i zadzwonił do swojego chłopaka, a następnie do siostry. Program "Interwencja" informuje, że miał im powiedzieć, że jest pijany i nie wie, gdzie jest. Miał też wysłać Ewie SMS-a o treści: "Żyjesz?".

Rozmawiał z osobami najbliższymi, te osoby stwierdziły, że był bardziej zdenerwowany niż pijany. Starał się zacierać ślady przestępstwa, tak żeby osoby przekazały, że nie było go w pobliżu Warty

- ocenił Michał Smętkowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu

Zobacz wideo Jak wygląda proces oskarżonego w procesie karnym? "Tylko raz widziałam, żeby po wyroku zaczął płakać"

Nie znaleźli ciała, ale postawili Adamowi zarzut zabójstwa. Kluczowe były słowa policjantów

Kiedy Ewa nie wróciła do domu, jej rodzina zgłosiła na policji zaginięcie. Zaczęły się poszukiwania. Podejrzenia szybko padły na Adama Z. Osiem dni po tym, jak Ewę widziano po raz ostatni, mężczyznę aresztowano i postawiono mu zarzut zabójstwa z zamiarem ewentualnym. Ciała 26-latki nie znaleziono, ale istniały podejrzenia, że zwłoki znajdują się w Warcie.

Adam Z. zeznał, że gdy wracał z Ewą z imprezy, kobieta zaczęła biec. Z jego słów wynikało, że doszło do tragicznego wypadku - 26-latka miała się zsunąć ze skarpy i wpaść do wody. Opowiadał o tym podczas jednego z policyjnych eksperymentów. Do jego zapisu dotarli dziennikarze "Interwencji".

Śledczy: Czy pan ją szarpał, popchnął?

Adam Z.: Nie.

Śledczy: Pan ją wrzucił do tej wody?

Adam Z.: Nie.

Śledczy: A jak myśli pan - co było powodem jej ucieczki?

Adam Z.: Boję się, że mogła inaczej pomyśleć o tym, jak ja ją po prostu trzymałem.

Śledczy: To znaczy?

Adam Z.: Mogła pomyśleć, że chcę jej coś zrobić, czy nawet zgwałcić, czy cokolwiek.

Śledczy: W tym miejscu się zsunęła?

Adam Z.: Tak, tutaj w tej okolicy.

Śledczy: I płynęła z nurtem rzeki, tak?

Adam Z.: Tak.

Śledczy: Zanurzona była do którego momentu?

Adam Z.: Tak, że po prostu tutaj brzuch i głowa była u góry.

Śledczy: Naturalnym ludzkim odruchem jest to, że próbuje się pomóc tej drugiej osobie. Czemu pan nie próbuje? Nie podejmuje takich prób?

Adam Z.: Bo zszokowało mnie to.

Śledczy: Pan się jeszcze oglądał, odchodząc z tego miejsca? Patrzył, co się dzieje z panią Ewą?

Adam Z.: Nie.

Śledczy: Nie… To co pan myślał, odchodząc?

Adam Z.: Byłem w stresie. Chciałem jak najszybciej stąd odejść.

 

Media obiegła informacja, że Adam Z. opowiedział także inną wersję wydarzeń - podczas nieformalnej rozmowy z policjantami miał się przyznać do zabójstwa. Funkcjonariusze jej nie nagrali, nie spisali też żadnego protokołu. Mimo to prokuratura uznała ich zeznania za kluczowe. 

Jesteśmy pewni, że mężczyzna zepchnął Ewę T. ze skarpy, przeciągnął jej ciało i wrzucił do rzeki. W ten sposób godził się na to, że - biorąc pod uwagę stan w jakim się kobieta wówczas znajdowała i warunki atmosferyczne - nastąpi jej zgon. Stąd zarzut zabójstwa z zamiarem ewentualnym. (...) Adam Z. wielokrotnie zmieniał swoje zeznania, zasłania się niepamięcią. Konsekwentnie nie przyznaje się też do winy. Według prokuratury jest osobą, która w chwili popełnienia czynu mogła kierować swoim postępowaniem, miał zachowaną zdolność rozpoznania znaczenia tego, co robi

- powiedziała prokuratorka Magdalena Mazur-Prus, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, której słowa przytacza "Uwaga!".

Na początku śledztwa na policję zgłosiła się poznanianka, która twierdziła, że w noc zaginięcia Ewy Tylman widziała na moście chłopaka, który szarpał się z dziewczyną, a potem zrzucił ją do Warty. Policjanci zabrali ją na miejsce zdarzenia, ale wówczas zaczęła się gubić. W końcu przyznała, że wszystko zmyśliła. Twierdziła, że była na wybiegu dla psów, gdy zaczepił ją nieznajomy mężczyzna i zaoferował jej kilka tysięcy złotych za przedstawienie nieprawdziwej wersji wydarzeń. Zapytana o to, kim był ów mężczyzna, wskazała jednego z współpracowników detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Mężczyzna został aresztowany, ale nie przyznawał się do winy. Gdy po dwóch tygodniach wyszedł na wolność, kobieta twierdziła, że obciążyła go, bo kazali jej to zrobić policjanci niezadowoleni z zaangażowania Rutkowskiego w tę sprawę. 

Przeczesywali Wartę centymetr po centymetrze. "To oczekiwanie jest jak powolna śmierć"

Rodzina Ewy Tylman miesiącami czekała na odnalezienie 26-latki lub jej ciała. Bliscy zaginionej poprosili o pomoc płetwonurków, którzy stopniowo przeszukiwali Wartę. W czasie tej akcji znaleźli części ciał aż pięciu osób. Żaden z fragmentów zwłok nie należał jednak do Ewy. 

Przeczesywanie rzeki okazało się bardzo trudne, a to ze względu na niską przejrzystość wody. 
Tutaj nurek nic nie widzi! Wszystko odbywa się organoleptycznie. Sprawdziliśmy część koryta Warty na odcinku 120 km, ale i tak nie podpisałbym się pod stwierdzeniem, że na tym odcinku nie ma ciała człowieka. To byłoby zbyt zuchwałe. Tam jest mnóstwo konarów! Ciało mogło pod coś wpłynąć i się zaklinować

- stwierdził Maciej Rokus, szef grupy nurków.

Media poświęcały sprawie coraz więcej uwagi. W mediach społecznościowych pojawiły się spekulacje, że Adam Z. mógł zabić Ewę, bo fascynował się okultyzmem. Nie chciał w to wierzyć jego znajomy. W rozmowie z dziennikarzami "Interwencji" zaproponował inną teorię.

Ja Adama od tej strony nie znałem, żeby był fanatykiem. Myślę, że Adam nie mógłby tego zrobić. Ja go znam ze studiów, mieliśmy dobry kontakt. Myślę, że nie byłby do tego zdolny. Nigdy nie uwierzę, że Adam byłby w stanie zabić tą dziewczynę sam z siebie. Być może miał celowo gdzieś ją wyprowadzić, celowo ją odurzyć

- mówił.

To, że sprawą Ewy Tylman żyła cała Polska, próbowali wykorzystać oszuści, którzy podszywali się pod "Express Ilustrowany". Gazeta rzekomo oferowała, że za jedyne 63 groszy można kupić plik z listem pożegnalnym Ewy.

Fakty jej zaginięcia są zupełnie inne, niż podają media. Każdy otworzony plik wspiera rodzinę Ewy. Pomagamy!

- głosił komunikat na stronie internetowej.

Ciało Ewy Tylman zauważył przypadkowy świadek. "To nie są kopyta zwierzęcia"

Zwłoki Ewy Tylman znaleziono dopiero po ośmiu miesiącach, w lipcu 2016 roku. Zauważył je przypadkowy świadek, który spędzał wolny czas nad brzegiem Warty na wysokości wsi Czerwonak. 

Przecierałem oczy ze zdumienia. Początkowo myślałem, że to jeleń. Ale po chwili zorientowałem się, że to nie są kopyta zwierzęcia, tylko obcasy damskich butów

- opowiedział w rozmowie z "Faktem".

Choć ciało było w stanie daleko posuniętego rozkładu, śledczy niemal od razu wiedzieli, że to Ewa. Zmarła była ubrana w płaszcz przypominający ten, który w chwili zaginięcia miała na sobie 26-latka, a w jego kieszeni znaleziono kartę płatniczą wystawioną na jej nazwisko. Sekcja zwłok Ewy Tylman nie dała jednak odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną jej śmierci.

Wykroczyliśmy daleko poza standardowe procedury i badania wykonywane w takich sytuacjach. Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, by ustalić przyczyny i mechanizmy śmierci Ewy Tylman. Niestety, nie przyniosło to jednoznacznej odpowiedzi. Posiłkowaliśmy się też biegłymi spoza ZMS w Poznaniu. Gdybyśmy uznali, że jest cokolwiek więcej możliwe do wykonania, to byśmy to wykonali

- mówił biegły z poznańskiego zakładu medycyny sądowej, którego słowa cytuje Polsat News.

Ojciec Ewy Tylman powiedział dziennikarzom, że nie poszedł na identyfikację zwłok. Powiedział, że chciałby ją zapamiętać taką, jaką była za życia. Niedługo później media obiegła szokująca informacja - pracownicy zakładu pogrzebowego, do którego przewieziono ciało Ewy Tylman, robili sobie zdjęcia z jej zwłokami. Dwóch pracowników firmy pogrzebowej usłyszało wyrok za swoje skandaliczne zachowanie. Mężczyźni oskarżeni o znieważenie zwłok chcieli dobrowolnie poddać się karze 10 tysięcy złotych grzywny. Sąd wyraził na to zgodę.

Andrzej Tylman przyjechał nad Wartę. "Powiesz zaraz wszystko, k***, ojcu, co zrobiłeś!"

Prokuratura prowadziła kolejne eksperymenty, które miały pomóc w ustaleniu, co wydarzyło się w nocy z 22 na 23 listopada 2015 roku. W trakcie jednego z nich na miejscu pojawił się ojciec 26-latki, Andrzej Tylman.

Odwróćcie go! Bo chce ojciec spojrzeć w oczy mordercy! Powiesz zaraz wszystko, k***, ojcu, co zrobiłeś!

- krzyczał.

"Gazeta Wyborcza" dotarła do informacji, z których wynika, że śledztwo w sprawie śmierci Ewy Tylman kosztowało 350 tys. zł. Mimo to nie znaleziono niezbitych dowodów na winę Adama Z. Po 15 miesiącach spędzonych w areszcie mężczyzna wyszedł na wolność. Sąd poinformował także, że mężczyzna może zostać skazany nie za zabójstwo, a jedynie za nieudzielenie pomocy tonącej. 

 Dowody były wystarczające na areszt, ale nie na akt oskarżenia, nie wspominając o wyroku. Z takimi dowodami to przegrana sprawa - mówił "Wyborczej" anonimowy informator znający kulisy śledztwa.  

Podczas procesu prokuratura broniła tezy, że Adam Z. zabił Ewę Tylman, a następnie uciekł z miejsca zdarzenia. Sąd uznał jednak, że zebrane dowody są za słabe, by móc uznać Adama Z. za winnego. Stwierdził m.in. że wersji prokuratury przeczy jeden z eksperymentów przeprowadzonych nad Wartą. Pozoranci odtwarzali rzekome zabójstwo Ewy Tylman, ciągnąc manekina po brzegu, a następnie go topiąc.

Najszybszemu z pozorantów zajęło to 6 minut i 58 sekund. Adam Z. nie miał czasu, by dokonać zabójstwa w sposób opisany w akcie oskarżenia w 5 minut i 8 sekund

- podkreślała sędzia Magdalena Grzybek.

Wskazała również na brak motywu. Adam Z. nie miał konfliktu z Ewą Tylman. Sąd uznał też, że nie mógł być przy Ewie "pobudzony seksualnie", jak twierdziła prokuratura. Sędzia wykluczyła taką możliwość, ponieważ Adam Z. jest gejem.

Zarzut dotyczący tego, że Adam Z. nie zdążyłby zabić Ewy, odpierał niegdyś Michał Smętkowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

Sprawca znajdował się w silnym stresie, w silnym pobudzeniu emocjonalnym, w tym momencie człowiek działa zupełnie inaczej, automatycznie ma większą siłę, czasami wręcz nadludzką

- mówił.

Sąd uznał inaczej. 17 kwietnia 2019 roku Adam Z. został uniewinniony. Nie został ukarany ani za zabójstwo, ani za nieudzielenie pomocy tonącej. Ojciec Ewy Tylman zareagował na tę decyzję bardzo emocjonalnie.

Masz ostatnią szansę powiedzieć, co się tam stało. Czemu nic nie mówisz?! Sama wskoczyła do wody?!

- krzyczał. Sędzia nakazała policjantom, by wyprosili go z sali.

Ojciec Ewy Tylman napisał list do Zbigniewa Ziobry. "Moja sytuacja materialna jest dramatyczna"

Rodzina Ewy Tylman postanowiła, że nie odpuści. Po tym, jak sąd uniewinnił Adama Z., Andrzej Tylman zwrócił się do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, prosząc go o  pomoc z Funduszu Sprawiedliwości.

Moja sytuacja materialna jest dramatyczna. (...) Stan zdrowia mojej żony wymaga od nas ponoszenia kolejnych wydatków na leki oraz dojazdy do lekarzy. Wszelkie oszczędności, które moja rodzina posiadała i zdołała zebrać na początku sprawy, zostały spożytkowane na próbę odnalezienia Ewy i opłacenie pomocy prawnej. Nie mamy obecnie środków na pokrycie dalszego etapu walki o sprawiedliwość

- pisał Tylman, którego słowa cytuje "Gazeta Wyborcza".

Ojciec zmarłej 26-latki otrzymał odpowiedź, z której wynikało, że pomocy nie otrzyma, bo Fundusz Sprawiedliwości nie pokrywa "kosztów pomocy prawnej świadczonej przez prawników wybranych przez osobę pokrzywdzoną". Mężczyzna zwrócił się także do Ośrodka Pomocy Pokrzywdzonym Przestępstwem w Koninie, ale i tam usłyszał odmowę. 

Usłyszałem, że nawet bony na jedzenie mi nie przysługują, bo w sprawie zapadł wyrok uniewinniający. I dlatego według nich nie jestem pokrzywdzonym

- mówił Andrzej Tylman.

Mimo problemów finansowych rodziny Ewy Tylman sprawa trafiła  do sądu apelacyjnego, który skierował ją do ponownego rozpatrzenia. Wyrok w tej sprawie zapadł 9 maja 2022 roku. Sąd znów uznał, że Adam Z. jest niewinny. 

Nie ma dowodów, które pozwoliłyby skazać oskarżonego za zabójstwo. (...) Mamy pewne poszlaki, ale ich łańcuch jest zbyt słaby, by wydać wyrok skazujący

- stwierdził sędzia Łukasz Kalawski.

Prokurator Magdalena Jarecka, która oskarżyła mężczyznę o zabójstwo, nie chciała rozmawiać o tej decyzji z dziennikarzami.

Spodziewałem wszystkiego, ale nie uniewinnienia. Przynajmniej trzy lata za nieudzielenie pomocy i za to, że skierował na inne tory śledztwo. Mówię wam, że mam zemstę w głowie. Jeśli nikt tego nie chce zrobić, no to kto ma to zrobić? To ludzie będą za chwilę sami wymierzać sprawiedliwość

- komentował z kolei ojciec Ewy Tylman.

"Od początku wiedział, co stało się z Ewą Tylman". Adam Z. stanie przed sądem po raz trzeci

To jednak nie koniec sprawy. 19 grudnia 2023 roku sąd apelacyjny kolejny raz skierował sprawę do ponownego rozpoznania. To oznacza, że Adama Z. czeka trzeci proces.

 Zebrane dowody nie wystarczają do skazania oskarżonego za zabójstwo. Zeznania policjantów (którzy twierdzili, że Adam Z. przyznał się do morderstwa - red.) nie mogą być w tej sprawie dowodem. Ich wykorzystanie jest niedopuszczalne. Dowody wskazują natomiast na konieczność skazania oskarżonego za nieudzielenie pomocy

- stwierdził sędzia Henryk Komisarski.

W pierwszym i drugim procesie sąd uznał, że wyjaśnienia Adama Z. dotyczące utonięcia Ewy są niewiarygodne. Komisarski uważa jednak, że słowa oskarżonego dotyczące ostatnich chwil życia Ewy Tylman są "kluczowe".

Były spontaniczne, nikt ich nie wymusił. Podejrzany płakał i szlochał. Mówił, że jest tchórzem. Że prześladuje go widok tonącej koleżanki. Czuł się winny. Tylko dobrze przygotowany aktor mógłby zagrać na przesłuchaniu taką scenę. Adam Z. nie jest aktorem. Słowa, których używał, i towarzyszące mu emocje wskazują, że mówił prawdę

- ocenił.

"Gazeta Wyborcza" wskazuje, że Adam Z. tylko raz powiedział o nieszczęśliwym wypadku. W kolejnych wyjaśnieniach twierdził, że nie pamięta, co się stało. Sędzia komisarski uważa jednak, że zasłanianie się niepamięcią to linia obrony oskarżonego mężczyzny.

W rzeczywistości od początku wiedział, co stało się z Ewą Tylman

- stwierdził.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.