Wy żyjecie w swoich krajach, nasz kraj żyje w nas


Dlaczego, gdy Palestyńczyk zabija Żyda, prezydenci dzwonią z kondolencjami, a gdy samoloty F-16 i F-35 mordują setki Palestyńczyków w Gazie, mówią, że Izrael ma prawo do obrony? – pyta Omar Faris, Polak pochodzenia palestyńskiego, działacz pokojowy

Przypominamy tekst z 31 maja bieżącego roku.

Spotykamy się w syryjskiej restauracji z sziszą w eleganckiej dzielnicy Krakowa. Pan Omar przychodzi punktualnie. Ma na sobie szarą marynarkę i szalik-arafatkę. Podajemy sobie ręce. Zachowuje się jak gospodarz, choć to ja zaprosiłem jego. Proponuje mi herbatę. Poufale rozmawia z obsługującą nas kelnerką, jakby znał ją od lat, choć ona wydaje się zbita z tropu. Zamawia zieloną herbatę i sziszę z miętowo-cytrynową melasą. Najpierw ma dużo pytań: o moją rodzinę, pracę, religię. Jest wymagająco ciekawy. 

– Musimy być ostrożni – mówi.

– Boi się pan? – pytam z uśmiechem.

– Chory jesteś? – odpowiada z powagą i spokojną zadziornością. 

Gdy odpowiadam na jego pytania, zerka przez duże okno, przy którym siedzimy, macha do kogoś, niezrozumiale gestykuluje. „Właściciel” – wyjaśnia z uśmiechem. Pan Omar ma w sobie jakiś niewyjaśniony rodzaj dystyngowania, który często zauważam u starszych wiekiem migrantów pierwszego pokolenia z tzw. Bliskiego Wschodu. To wytworność pozbawiona luksusu, bezpośredniość spleciona z kulturą osobistą, skromna podniosłość i dumna przyziemność. W końcu schludność, ale niewyolbrzymiona do rozmiaru obsesji na swoim punkcie.

Europejczyk nic nie rozumie

– Czytałeś coś o mnie? – pyta wprost, a ja mimo przygotowania czuję się zupełnie niekompetentny. Przytakuję i jakby na dowód przytaczam jego przeczytane w którymś z artykułów słowa, które bardzo mi się spodobały: „My, Palestyńczycy, nie mamy nic, tylko siebie i naukę”. Nie muszę nawet prosić o ich rozwinięcie. Sam zaczyna opowiadać:

– Pośród nas jest wielu lekarzy, inżynierów, biznesmenów. Staramy się nawiązywać kontakty. Mamy stowarzyszenia. Naszym celem jest mieć jak najwięcej przyjaciół dla naszej sprawy. Jak najwięcej przyjaciół i jak najmniej wrogów. Mass media są w rękach proizraelskich instytucji. Jesteśmy solidarni. Wiem, jakie problemy mają moi koledzy w Białymstoku, Gdańsku czy Krakowie. Jesteśmy dobrze wykształceni, bo dla nas nauka to broń – mówi podniośle, niemal motywacyjnie. 

– By organizować manifestację, musisz mieć kasę. Żeby lobbować, musisz mieć kasę. By pomagać swojej ojczyźnie, musisz mieć kasę. Rozumiesz? Inni żyją w swoich krajach. Ale w naszym przypadku to nasz kraj żyje w nas. Pod koniec maja mamy konferencję w Malmö. Zapraszam, jeśli chcesz. 

Wesprzyj rodziny uchodźcze w Krakowie, wpłać na zrzutkę >>>

Nie wiem, czy mówi to z grzeczności, czy naprawdę posądza mnie o dysponowanie środkami pozwalającymi na spontaniczny wypad do Szwecji. Kontynuuje:

– Korzystamy z wolności, którą tu mamy, by wyjaśniać ludziom, jak wygląda sytuacja w Palestynie, rozumiesz? – odpowiada z powagą pan Omar. Końcowe „rozumiesz” sprawia wrażenie, jakby badał, czy traktuję jego wypowiedź z podobną doniosłością. 

– A co najczęściej wymaga tłumaczenia?

– Wszystko – uśmiecha się i podnosi brodę. 

– Europejczyk nic nie rozumie – unosi rękę, jakby pokazując to wszystko, czego nie rozumie Europejczyk i kiwa głową. 

– Nie rozumie, że jesteśmy pod całkowitą okupacją. Jesteśmy ofiarami gnębienia i mordowania. Wygnani z naszego kraju. Nie przyjechałem do Polski, bo tego chciałem. Przyjechałem, bo moi rodzice byli uchodźcami. Wyobraź sobie, że osoby, które nie mają żadnego związku z naszą ziemią, natychmiast dostają na niej obywatelstwo i dom. A my, którzy się tam urodziliśmy i nasi przodkowie mieszkali tu od kilkuset lat, nie mamy prawa wrócić do naszego kraju. Mamy prawo mieć wolność. Mamy prawo mieć swój paszport, flagę, godność. W Izraelu jesteśmy traktowani jak obywatele czwartej kategorii. Rozumiesz? – potakuję, choć mam wrażenie, że nie jest to dość przekonujące. 

Chcę coś podkreślić, żeby wszystko było jasne

– Znasz Szlomo Sand? – kontynuuje pan Omar. – On pisał, kto wymyślił naród żydowski – na chwilę przerywa. Zrzuca saszetki cukru z talerzyka i nalewa sobie odrobinę herbaty. 

– Dobra herbata, co? – pyta, jakby z dumą. Chwilowa przerwa nadaje jego kolejnym słowom szczególnej powagi. 

– Chcę coś podkreślić, żeby wszystko było jasne – nachyla się do mnie albo do leżącego na stole telefonu, którym nagrywam naszą rozmowę.

 – My nie jesteśmy przeciwko Żydom. Jesteśmy przeciw okupacji. Przeciw syjonizmowi. Mamy dużo przyjaciół Żydów, którzy walczą razem z nami. Celem ruchu syjonistycznego było znalezienie państwa dla narodu żydowskiego. Brano pod uwagę kilka krajów: Argentynę, Ugandę… W końcu padło na Palestynę. Bo Mojżesz i strategiczne położenie – przeprowadza mnie hasłowo przez historię – Wielka Brytania też jest odpowiedzialna, materialnie i moralnie. Balfour, brytyjski minister spraw zagranicznych, sukinsyn – zerka na mnie dyskretnie, sprawdzając moją reakcję. – Napisał w 1917 r. deklarację, w której obiecał palestyńską ziemię jako ojczyznę dla Żydów. Polska też pozostawiła swój ślad. Żołnierze, którzy przybyli do Palestyny z armią Andersa, często Żydzi, dezerterowali z wojska i dołączali do miejscowych, żydowskich organizacji zbrojnych. 

Próby walki

Kelnerka przynosi sziszę i podaje nam po ustniku. 

– Co pan może zrobić, by zmienić aktualną sytuację?

– Jako obywatele Europy pochodzenia palestyńskiego chcemy budować naszą społeczność w każdej gminie, każdym mieście, każdym parlamencie. Chcemy wyjaśniać, uzyskiwać pomoc, załatwiać stypendia dla naszych. Organizować wyjazdy do Palestyny. Byłem tam z delegacją Parlamentu Europejskiego. Tam, gdzie był dom moich rodziców, teraz stoi osmalony kamień. Ja urodziłem się już w Syrii. Chodziłem tam do szkoły. Pamiętam, że dostawaliśmy cukier i ryż w dużych workach. Moja mama szyła nam z nich bieliznę. Mój ojciec całe życie był partyzantem.

– Byłby z pana dumny?

– Na pewno – mówi, i po raz pierwszy uśmiecha się w sposób, w którym nie widzę żadnego powątpiewania. 

– Brakuje mi go – niespodziewanie dodaje i prawie przerywa samemu sobie, wracając do poprzedniego tematu:  

– Złożymy pozwy we wszystkich krajach Europy o odzyskanie naszych domów, razem z dokumentami z angielskich i ottomańskich archiwów, poświadczającymi nasze posiadanie. Skoro Żydzi mogą walczyć o odzyskanie przedwojennych majątków, czemu my nie możemy? Będziemy ich naśladować. Pójdziemy tą samą drogą – stopniowo podnosi głos – będziemy iść wszystkimi drogami, by odzyskać nasz dom. Negocjujemy już od tylu lat. Jest jeszcze sens? Zaczynam myśleć, że syjoniści rozumieją tylko język siły. Nie jestem za zabijaniem cywilów, choć oni nam to robią. Ale powinniśmy walczyć na wszelkie możliwe sposoby: walka cywilna, walka dyplomatyczna, walka zbrojna. Rozumiesz?

Mam waszą demokrację gdzieś. I całe te podwójne standardy

– Na początku tego roku pojawiła się w mediach głośna informacja o Palestyńczyku, który miał zastrzelić siedmiu Żydów w pobliżu synagogi w Jerozolimie – zaczynam prowokacyjnie – wiele osób reagowało, nazywając Palestyńczyków terrorystami, inni zaznaczali, że żyjecie w takich warunkach, że nie można oceniać sposobu, w jaki stawiacie opór. Przekonuje to Pana?

Jego oczy zwężają się z uwagą, widzę w nich coś parzącego. Znów nachyla się w moim kierunku.

– To był odwet. Mamy prawo do oporu. Kilka dni przed tamtym wydarzeniem Izrael zabił dziewięciu Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu – mówi, stukając w blat.

 – Mam już dość tej, tak zwanej, demokracji – kontynuuje, a ja mam wrażenie, że przestał się powstrzymywać.

 – Mam waszą demokrację gdzieś. I całe te podwójne standardy, rozumiesz? Ten skurwysyn, prezydent Ukrainy, wspierał Izrael, gdy atakowali Gazę, a potem biegał po pomoc, gdy wróg zaczął latać nad Kijowem. Gdybyśmy dostali jedną tysięczną pomocy, którą dostała Ukraina, byłoby zupełnie inaczej. Jaka jest różnica między okupantem a okupantem? Dlaczego, gdy Palestyńczyk zabija Żyda, prezydenci dzwonią z kondolencjami, a gdy samoloty F-16 i F-35 mordują setki Palestyńczyków w Gazie, mówimy, że Izrael ma prawo do obrony? Czekaliśmy tyle lat na pokój. Gdzie jest nasz pokój? Oni go nie chcą. Ale my się nie poddamy. Przecież to nie my jesteśmy odpowiedzialni za Holokaust. Palestyńczycy i Żydzi pochodzą od tego samego ojca, Abrahama. Jak ktoś, kto wyszedł z obozu koncentracyjnego, a jeśli nie on sam, to jego syn, może powtarzać to, co go tam spotkało wobec innych ludzi?

 Jeśli terrorystą jest osoba, która broni rodziny i narodu, to ja jestem terrorystą

– Jak Polska, Polki i Polacy mogą wam pomóc? – pytam, a pan Omar wraca do swojej wcześniejszej łagodności.

– Potrzebujemy pomocy finansowej i rozgłosu. Chcemy, byście zrozumieli naszą sytuację. Dlaczego my jesteśmy w waszych oczach terrorystami? Jeśli terrorystą jest osoba, która broni rodziny i narodu, to ja jestem terrorystą. Mam prawo żyć jak Ty. Mieć swój paszport. Nie kocham broni, nie kocham wojny. Jesteśmy normalni: mamy dzieci, żony. Kochamy muzykę, taniec, kochamy życie. Nie chcemy umrzeć, a żyć w wolności i godności.

– Dożyje Pan takiego dnia?

– Może nie ja, może moje wnuki, mam ich już pięć – mówi z łagodnym uśmiechem – może ich wnuki. No bo jak długo… Jak długo? Kiedyś w końcu… Oni nie są w stanie zlikwidować nas, a my ich – zawiesza głos, wpada w chwilowe zamyślenie.

 –  Czy prawa człowieka nie dotyczą Palestyńczyków? Czy my jesteśmy z innej planety?

– Jakie rozwiązanie by Pana satysfakcjonowało?

– Stworzenie jednego, prawdziwie demokratycznego państwa dla wszystkich, bez względu na religię, kolor skóry, poglądy polityczne. Jestem przeciwko państwu żydowskiemu. Tak jak jestem przeciw państwu islamskiemu i każdemu innemu państwu religijnemu. 

Podobają Ci się nasze treści? Wesprzyj nas finansowo!

– Jest szansa, że się uda?

– Jest nadzieja. Robię, co mogę. Ale kiedy przy okazji tej sprawy spotykam się z  europejskimi politykami, źle się czuję. Gdy jesteśmy sami w pokoju, mówią bardzo dobrze. Potem, podczas głosowania, robią coś zupełnie innego. Poznałem Kwaśniewskiego. To był luzak. Ściskał się z Jaserem Arafatem, ale co z tego? Nic nie zrobił. Miałem okazję poznać świętej pamięci prezydenta Kaczyńskiego. Dał nam samolot, ten sam, który potem rozbił się pod Smoleńskiem. Przyleciała nim wtedy do Polski siedemdziesiątka dzieci z Gazy. Palestyńczycy bardzo go docenili. Rozmawiałem wielokrotnie ze świętej pamięci Markiem Edelmanem. Zawsze był przeciwny syjonizmowi. Przewoziłem jego korespondencję do Arafata.

Poznałem też w 1976 roku Karola Wojtyłę. Powiedziałem mu tak: „Dzień dobry, towarzyszu kardynale”. Strasznie się śmiał.

On potrafił wejść do serca bez pukania. Wszedł w dialog zarówno z Żydami, jak i z nami. Spotkał się z Arafatem jedenaście razy, nigdy nie zgodził się, by Jerozolima była stolicą Izraela. Nauczyłem go modlić się po arabsku – uśmiecha się do wspomnień. 

– Modlisz się? – wraca z podróży po swojej pamięci i podaje mi wąż fajki. 

– Nie, chyba nie. Na pewno nie tak, jak trzeba. 

– Niedługo będziemy mieć meczet w Krakowie, wiesz? Szukamy lokalu. Przyjdź się pomodlić. Mamy od niedawna kwatery dla wspólnoty muzułmańskiej na cmentarzu w Podgórkach Tynieckich koło Krakowa. Robisz coś w sobotę?

– Nie – odpowiadam niepewnie.

– Organizujemy manifestację z okazji 75. rocznicy Nakby. Wiesz, co to Nakba?

– Wiem. 

– Nakba to katastrofa. Początek izraelskiej okupacji naszego kraju, rozumiesz?

– Rozumiem.

– To przyjdź.

Manifestacja

Gdy wchodzę na płytę Rynku Głównego, najpierw widzę kilka radiowozów i grupę policjantów, którzy stoją wokół nich. Jeden z nich rozmawia z chłopakiem zbierającym pieniądze do skarbonki na jakiś szczytny cel, inny pali e-papierosa, opierając się ze spokojem o samochód, ma na nosie śmieszne okularki rowerowe. Nie wyglądają, jakby spodziewali się dymu. Jest ciepło i pochmurnie, a powietrze nie pachnie zupełnie niczym.

Obok pomnika Mickiewicza stoi niewielkie zbiorowisko. Jego uczestnicy mają na sobie szaliki we wzór arafatki, niektóre z nich zdobią też fotografie meczetu Al-Aksa czy Jasera Arafata. Najbardziej podobają mi się te, na których widać skrzyżowane flagi polskiej i palestyńskiej. Prawie całą wysokość pomnika pokrywa wielka flaga Palestyny. Niektórzy trzymają banery z pokojowymi hasłami, inne zawierają oskarżenia wobec syjonistycznego reżimu, a część opisuje trudy, które Palestyńczycy zmuszeni są cierpieć pod izraelską okupacją. Uczestnicy rozmawiają ze sobą po arabsku z ciepłem i radością.

Na przedzie stoi Pan Omar i wygłasza do mikrofonu historię Nakby. Witamy się skinieniem z daleka. W niewielkiej odległości bezpośrednio przed mówcą stoi zestaw perkusyjny. Początkowo myślę, że to rekwizyt, którego łomot będzie wspierać krzyki manifestujących. Jednak gdy zauważam grającego bez zainteresowania na telefonie, przykucniętego obok instrumentu mężczyznę w średnim wieku, ubranego we wczesnohiphopowy strój, rozumiem, że perkusja należy do tańczących tu często b-boyów, którym najwidoczniej nie opłacało się zbierać całego swojego mandżuru z tego intratnego miejsca na czas manifestacji. Jeden z jej uczestników, na oko pięćdziesięcioletni, podchodzi do któregoś z policjantów. Telefon trzyma na wysokości oczu, jakby wszystko nagrywał. Z szyi zwisają mu słuchawki. Nieprzerwanie coś mówi.

Reprezentant

Gdy z daleka zauważam ekran jego telefonu, dochodzi do mnie, że mężczyzna prowadzi transmisję na żywo, a jego monolog skierowany jest na poły do policjanta, na poły do oglądających go widzów. Coś im próbuje wytłumaczyć, zdaje się, że to krótki wykład o Nakbie. Ma na sobie górę od dresu reprezentacji Polski w piłkę nożną i arafatkowy szalik. Prostokątne okulary i krótka, siwa broda sprawiają, że wygląda niemal profesorsko. W zębach zwinnie trzyma papierosa.

Gdy podchodzę bliżej, by zapytać, czy mogę zrobić mu zdjęcie, zauważam jeszcze jeden interesujący element jego garderoby: pod dresem ma koszulkę z ognistym wzorem, datą i kilkoma słowami o rzezi wołyńskiej. Ochoczo godzi się na fotografię:

– Dawaj, dawaj. Zrób, możesz mi nawet z widoczną twarzą zrobić – żywo deklaruje, gdy widzi, że kieruję obiektyw telefonu na logo reprezentacji i zwisający obok szalik. 

– Możesz nawet podpisać, oznaczyć, moje nazwisko to…

– Dziękuję. Bardzo dziękuję – odpowiadam z uśmiechem.

– Nie ma za co. Jestem Polakiem i obowiązki mam polskie.

Nikt nie krzyczał: „free, free, Palestine” tak głośno jak on, swoim szorstkim, szarym, przepalonym głosem. Co chwilę ktoś do niego podchodził i przybijał piątkę, na co Reprezentant dumnie opowiadał o polskich obowiązkach. Przy mikrofonie następuje zmiana: za pana Omara wchodzi postawny Polak w garniturze i koszuli. Nie mam pojęcia, kim jest, ale gdy myślę o charakterze jego wystąpienia, przychodzi mi do głowy słowo: „oficjalny” i „prezes”. Opowiada o swojej podróży do Palestyny. Mówi, że na którymś z checkpointów sprawdzano mu i jego towarzyszowi paszporty. Jego kolega usłyszał wtedy od izraelskich pograniczników, że ma szczęście, że posiada polski paszport, bo inaczej już zostałby zastrzelony. Po jego krótkim przemówieniu manifestacja zdaje się dobiegać końca. Uczestnicy robią zdjęcia sobie nawzajem i flagom.

Szalik we flagę Palestyny

Słyszę, jak gdzieś na brzegu rzednącego zgromadzenia ktoś zagaduje Reprezentanta:

– Pedał tu się jakiś kręcił! – informuje go z dziwną ekscytacją młody chłopak w jaskrawożółtej koszulce.

– Nie, nie, nie tak… – ze spokojem i pewnością mędrca tłumaczy Reprezentant – To zwykły Brytol. Oni przyjeżdżają tu na te, wiesz. Wieczory. Wieczory kawalerskie. I tak się ubierają dziwnie.

– Aha – przyjmuje wiedzę chłopak, jakby zasmucony. 

Podsłuchiwanie przerywa mi Pan Omar:

– Czemu nie przyszła twoja mama? A dziewczyna? Nie zaprosiłeś ich?

Uśmiecham się przepraszająco, gdy staram się wymyślić nie swoje wymówki. Podziwiam tę nachalną bezpośredniość. Gdy sprawa jest ważna i cenna, zdaje się, że drobiazgi i konwenanse mogą zostać zapomniane. Proponuję, że pomogę przenosić nagłośnienie. Zanosimy je do należącej do jednego z manifestujących restauracji przy odchodzącej od Rynku ulicy. Idziemy we trzech: Pan Omar, Prezes i ja. Pan Omar opowiada o siostrzanej manifestacji, która odbędzie się następnego dnia w Warszawie.

Wesprzyj rodziny uchodźcze w Krakowie, wpłać na zrzutkę >>>

Siadamy przed restauracją. Pyta, czy chcielibyśmy coś zjeść. Jest mi wystarczająco głupio, że zapłacił za mnie poprzednim razem, bym odmówił. Prezes odbiera telefon, który brzmi na ważny. Zakrywając słuchawkę, prosi o kebaba z ostrym sosem. Wkrótce dostaje zamówienie. Rozłącza się i zabiera za jedzenie. Pan Omar zostawia nas na chwilę. Pytam o jego godność i charakter wystąpienia, o odpowiedzi natychmiast zapominam. Nie muszę długo zagadywać, by dowiedzieć się, że lubi Cracovię i Trumpa, bo „za niego był spokój, a teraz jest Biden, którego trzymają w kieszeni Żydzi” – tłumaczy z pewnością godną Reprezentanta, jakby to była największa oczywistość na świecie. 

Pan Omar wraca i rozmawiamy o Stanach Zjednoczonych, Iranie i szalikach, które mieli dziś na sobie manifestujący. Mówię, że bardzo mi się podobały, na co on bez zawahania wyciąga z dużej torby jeden, i mi go daje. Jestem speszony, ale po kilku odmowach przyjmuję upominek. Szalik jest wąski i biało-czarny, a kończące go z obydwu stron frędzle są czarno-czerwono-zielone i układają się we flagę Palestyny. 

Do restauracji schodzą się pozostali. Mówią między sobą po arabsku, a ja udaję, że rozumiem. Rozmowa wydaje się przyjacielska. Jakby starzy kumple ze szkoły spotkali się po latach, by powspominać i się podroczyć, wiedząc, że następnego dnia będą już musieli wrócić do swoich miast i zajęć. Choć rozumiem co dwudzieste słowo, mam wrażenie, jakby w powietrzu wisiał ciężar tego następnego dnia, jakby aktualny moment był chwilowym zawieszeniem codziennego trudu. Dziś, w dniu manifestacji, mija piąty z kolei dzień izraelskich bombardowań Strefy Gazy. Tego dnia zabito dwie osoby.

Omar Faris – Polak pochodzenia palestyńskiego, szef Pozarządowego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Palestyńczyków w Polsce, członek Międzynarodowej Koalicji na rzecz Powrotu Uchodźców Palestyńskich, działacz pokojowy.

Elias Smurzyński – student iranistyki i prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Fan prawa karnego, boksu tajskiego i dziennikarstwa gonzo.

***

Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.

Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.



Najnowsze publikacje